Nowy rok przywitał Nekropolię całkowitą zmianą dekoracji.
Późno jesienny krajobraz zastąpiła zimowa sceneria. Biały puch przykrył
wszystko bardzo dokładnie. Zmora wyszła przed zamek i wciągnęła do płuc mroźne,
orzeźwiające powietrze. Zdecydowanie tego jej było trzeba bo sylwestrowej
zabawie. A skoro jej dobrze zrobił łyk świeżego powietrza reszcie na pewno też
się przyda. Wampirzyca uśmiechnęła się szelmowsko i zniknęła w zamku.
- No dobra ale po co ona kazała nam tu przyjść. – Coca marudził
przestępując z nogi na nogę. – Przecież jest zimno.
- Na pewno zaraz przyjdzie. Nie jękaj. – Beata przewróciła
oczami widząc niezadowoloną minę wampira. – Może zajmij się czymś? –
Zaproponowała wpatrując się jak Rael, Arazjel i Irbis lepią ze śniegu podobiznę
złotego smoka.
- Idę. Nie będę tu stał bez sensu. – Prychnął Coca i ruszył
do wrót zamku. Był w połowie drogi kiedy uwagę wszystkich wampirów przykół niesamowity hałas dobiegający z wnętrza zamku.
- Mam nadzieję, że ona nic tam nie wysadzi... – Skrzywiła się
Bea słysząc kolejny potworny zgrzyt. Chwilę później wrota zamku otworzyły się z
hukiem i pojawiły się w nich Demoniczne Sanie i pchająca je Zmorka. Zaskoczone
wampiry rozeszły się na boki robiąc jej miejsce.
-A pomóc kobiecie to już nie ma kto... – fuknęła pod nosem
Zmora.
- Ela a co to kulig będzie? – Bea z niedowierzaniem
przyglądała się saniom.
- Ano będzie. – Odpowiedziała Zmorka przyglądając się
uważnie męskiej części Kings Of Shaows. Jej wzrok zatrzymał się na Coce. –
Chodź, chodź tu do mnie. – Uśmiechnęła się niewinnie. – A wy lećcie po sanki.
Dwa razy wampirom nie trzeba było powtarzać. Natychmiast
rzucili się w poszukiwaniu sanek. Została tylko Zmorka uśmiechająca się
tajemniczo i lekko przerażony Coca.
Jakieś piętnaście minut później wszyscy byli gotowi. Zmora z
Beatą nadzorowały przyczepianie sanek do Demonicznych Sań.
– A gdzie Coca? –
Bea wreszcie zauważyła brak hałaśliwej jednostki. Jedyną odpowiedzią był
tajemniczy uśmiech Zmorki wdrapującej się na kozioł. – Chodź zobaczysz. – Bea wzruszyła
ramionami i zajęła miejsce obok przyjaciółki. Po czym wybuchnęła serdecznym
śmiechem. Przed saniami, zaprzęgnięty zamiast konia stał Coca. Słysząc
śmiech odwrócił się, cały czerwony od mrozu i złości. – Ty sobie chyba, kurwa,
żartujesz... – Wrzasnął widząc Zmorkę sięgającą po bat. Ta jednak w ogóle się
tym nie przejęła. Sprawdziła czy wszyscy są gotowi i strzeliła batem tuż nad
głową Coci. – Wio, koniku...
I tak sobie jeździli po ośnieżonych polach i drogach
Nekropoli. Śmiechy i zabawy było przy tym mnóstwo. Raz po raz ktoś z sanek
spadał, ktoś kogoś śnieżką rzucił, aż w końcu Coca padł w śnieg i zabawa się
skończyła, a rozbawione towarzystwo wróciło do zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz