niedziela, 25 listopada 2012

Dzień jak co dzień...

   Harab-Serapel przybył do zamku. Rozejrzał się ciekawie po korytarzu. Przesunął ręką po wąskiej półce i przyjrzał się jej uważnie. Chyba nikt tu nie sprząta, ale w końcu nie o to chodzi. Otrzepał ręce z kurzu. Gwiżdżąc wesoło doszedł do drzwi tawerny. Wygładził ubranie i wszedł odważnie do środka.
   – Witam wszystkich. Jestem tu nowy, ale mam nadzieję że współpraca będzie nam się dobrze układać. Muszę wziąć się za siebie, żeby nie zostawać w tyle za tak znamienitym towarzystwem. – Zaskoczone i rozbawione spojrzenia przerwały mu na chwilę. Opanował się jednak szybko i kontynuował. – Bea mówiła, że pomożecie mi w polowaniu na hydrę. Więc za chwilę zapraszam chętnych. – Dokończył i usiadł za stołem żeby obgadać szczegóły planowanej wyprawy. Irbis wyrwała się ze swojego miejsca. – Zdrowie nowego. – Zawołała i opróżniła kieliszek nalewki. Bea chrząknęła cicho zwracając na siebie uwagę wampirzycy. – Zauważyłaś, że to Mitdgar? – Szepnęła jej na ucho. – No pewnie. – Zaśmiała się Irbis i wróciła do swojego pysznego likierku, który w tajemniczy sposób pojawił się w jej kieliszku. 
   - Gdzie moja korona? – Król Julian wpadł do tawerny niczym błyskawica i zaczął zaglądać pod stoły. – Zginęła mi moja korona!
- Dobra. Szukamy korony Julka. Raz raz. – Zarządziła Bea, ale sama nawet się z miejsca nie ruszyła żeby królewski skarb odnaleźć. Irbis podobnie jak kilka innych wampirów dla pozoru rozejrzała się dookoła siebie. – Julek przecież masz dziesięć zapasowych. Widziałam je. – Rzuciła upychając dyskretnie coś do swojego plecaczka. 
- Nie ma co... Od dziś jesteś moją najlepszą poddaną. – Julek rzucił trochę bez sensu. Tupnął nogą kilka razy zwracając na siebie uwagę zebranych. – Uwaga będzie dekret. – Odczekał aż wszystkie rozmowy umilkły. – Kto odnajdzie moją koronę, Legendarna Doskonała Korona Prekognicji, zostanie nagrodzony. – Wyprostował się dumnie widząc, że jego słowa wywołały pożądany efekt. – Dwa tyknięcia Boskiej Stopy będzie mógł wykonać.
Bea parsknęła śmiechem rozpryskując drinka dookoła. – Uuuu Julek. Nieprędko ktoś tyknie Twoją stópkę. Masz wymagania z tą koroną... 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Król Julian

   Ostatnio Kings Of Shadows zrobiło się jakieś leniwe i nawet w tawernie wcześniej tętniącej życiem panował jakiś marazm. Zajętych było raptem kilka foteli, a znudzona obsługa ziewała dyskretnie. Wreszcie Gokuu wstał i przeciągnął się. – No pora iść zrobić kilka śledzi. – Irbis spojrzała na niego z przerażeniem. – Zamkną kolejną budkę z chińszczyzną. – Gokuu puścił uwagę mimo uszu. – A wczoraj jadłem kawior. Też dobre. – Mamrotał do siebie w drodze do drzwi. – To dzieci też jesz? – Irbis zrobiła wielkie oczy. Spoglądała to na Gokuu to na Beatkę. Ta tylko zachichotała – Kawior jest dobry. Tylko strasznie po nim suszy. – Tego już dla młodej wampirzycy było za dużo. Zerwała się ze swojego miejsca i poleciała do kibelka. Wróciła chwilę później blada jak ściana. - Co jej się stało? – Arahan zdezorientowany nie bardzo wiedział co się dzieje. Irbis klapnęła ciężko na fotelu przed kominkiem i złapała kubek z herbatą.
- Arahan za rzadko tu bywasz to nie wiesz. Gokuu robi śledzie z chińczyków. – Bea pospieszyła z wyjaśnieniami. - W Kronikach też o tym było. Szukaj pod „Możesz mnie przelecieć”.
- Co ja? Co o mnie? – Julka weszła do tawerny stukając obcasami bardzo wysokich butów. Rozejrzała się szybko trochę rozczarowana, że nie ma w tawernie całego klanu. – Poszedł by ktoś ze mną przeszukać slamsy? – Chwilę postała, poczekała, ale że nikt się nie zgłosił to poszła szukać gdzie indziej.  
   Jakiś czas później drzwi tawerny otworzyły się z hukiem. W progu stanął wampir w szkarłatnym płaszczu obszytym puchatym futrem z koroną na głowie. – Jeszcze kilku poddanych do slamsów proszonych. – Zakrzyknął i popatrzył na zebranych wyczekująco. Irbis przyglądała mu się przez chwilę. Jakiś się znajomy wydawał. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do niego. Obeszła go ostrożnie dookoła. – A kto ty jesteś?
– Wampir zrobił urażoną minę. – Jam jest Król Julian.
- Julka? – Wampirzyca cofnęła się o krok uważnie się przyglądając przybyszowi. – Czemu jesteś chłopcem...
- Jestem Król Julian wszystko mi wolno! – Julek przybrał jeszcze dziwniejszą pozę dumnie wypychając pierś do przodu. – Płeć też mogę sobie wybrać. Dziś jestem Julian jutro Julka. – Widząc totalny brak zrozumienia na twarzach zebranych odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Coś mu się jednak przypomniało bo odwrócił się, zmierzył wszystkich spojrzeniem, które zapewne miało być groźne i zawołał. – Kocmołychy jestem królem wszystko mi wolno!  

sobota, 17 listopada 2012

Smok nie żyje... - Złota Wieża.

   - Smok nie żyje. – Cinek przysiadł się do Alukarda i zagaił konspiracyjnym szeptem. – No i co? – Alukard spojrzał na niego nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. - No i moglibyśmy pójść po jego skarb. – Cinek tracił już cierpliwość. – Widziałem mapy Wolfa, wiem gdzie jest jaskinia. – Alukard przyjrzał mu się uważnie rozważając propozycję. Jakoś nie wierzył, że się tak łatwo wzbogacą. Z drugiej jednak strony można było spróbować i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. – Dobra to widzimy się za pół godziny przed zamkiem. – Stwierdził wreszcie. Chciał dodać coś jeszcze, ale Cinka już nie było.
   Pół godziny później pięcioro wampirów spotkało się pod zamkiem. Cinek skrzywił się na widok Marty, Huragana i Ciszy. Odciągnął Alu na bok – A oni tu po co?
- A tak na wszelki wypadek. – Zaśmiał się wampir i wrócił do grupy.
- To chodźmy. – Warknął niezadowolony Cinek. Szedł szybkim krokiem przed resztą. Tak jakby chciał się od nich odciąć. Kilka godzin później przeszło mu jednak i dołączył do grupy. W końcu z tego co słyszał złota było dużo, na pewno wystarczy dla wszystkich, a gdyby jakimś cudem smok ożył pomoc się przyda.
   Wejście do doliny Złotej Wieży było wąskie, a mimo to widać było przez nie błyszczącą w słońcu legendarną Złotą Wieżę. Przez kilka sekund zachwycali się tym widokiem, po czym ruszyli dalej śladami Wolfa. Tak jak on trzymali się blisko ściany i po chwili zobaczyli szczelinę. W tym miejscu Alukard przejął dowodzenie. Rola Cinka skończyła się. Wyciągnął swoją broń i ostrożnie przecisnął się przez szczelinę.
   Smok tam był i wcale nie wyglądał na martwego. Siedział dumnie wyprostowany z ogonem zawiniętym wokół góry złota. Cinek otworzył buzię z wrażenia. – Ile złota... – Marta spojrzała na niego. – Jaki wielki smok. – Poprawiła go.
   Alu wskazał wampirom kilka skalnych półek, z których jego zdaniem mieliby dogodne pozycje do strzału. Sam ostrożnie podkradł się do smoka. Cisza, który wszedł do jaskini ostatni szybko zorientował się w sytuacji i ruszył za nim. Walka nie trwała długo. Otoczony ze wszystkich stron smok nie miał szans. Alukard dobił go odcinając mu głowę. W chwili gdy smok oddawał swój ostatni oddech pojawił się Pan Ciemności. Podszedł do zakrwawionego wampira i spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się paskudnie. – Odznaka dla Pana. – Zakpił przypinając do kurtki Alu Odznakę Łowcy Złotych Smoków. – Gratuluję. – Syknął i jednym ruchem dłoni odesłał ich wprost do zamku. 

Bratobójcza walka

   Pan Ciemności był znudzony. Nawet cotygodniowe Areny nie zapewniały już mu takiej rozrywki jak kiedyś. Chciał czegoś więcej. Czegoś co przykuje uwagę i odpędzi nudę. Jego wzrok padł na Kings Of Shadows... Uśmiechnął się. Z pewnością ten poniedziałek zapamiętają na długo.
   LaCocaine, Markusss, Dagda, MartaSan, Rael, Agina, Koniec, Yuhii, Kirindark, VanderLip i Grandeubriacone czekali razem z pozostałymi wampirami aż Areny zostaną rozlosowane. Wreszcie do małego, ciasnego i zatłoczonego pokoju wszedł demon. Skrzywił się i z pogardą przebiegł wzrokiem po zgromadzonych wampirach. Wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę i wyczytał kilka imion. Między innymi Markusssa i LaCocaine. Wampiry natychmiast rzuciły się do drzwi. Markusss zdążył jeszcze poklepać LaCocaine po plecach, a Real pomachała wesoło do Yuhiego zanim zagoniono ich do osobnych pokoi.
   - Macie to ubrać. – Demon rzucił LaCocainie pięć identycznych uniformów. Już miał wyjść, ale Rael złapała go za rękę. – A co to za nowe obyczaje? – Jedyną odpowiedzią jaką otrzymała było lodowate spojrzenie istoty. Demon strząsnął z obrzydzeniem jej dłoń ze swego ramienia i wyszedł trzaskając drzwiami. Nie było wyjścia. Wampiry niechętnie zaczęły naciągać na swoje ubrania przyniesione kombinezony. Z trudem mogli się w nich rozpoznać. Agina wykonała kilka wymachów rękami, żeby sprawdzić czy przypadkiem te nowe wdzianka nie ograniczają ruchów, ale było jej dość wygodnie wzruszyła więc tylko ramionami. Chwilę później rozległ się gong wzywający do wyjścia i otworzyły się drzwi. Agina, LaCocaine, MartaSan, Koniec, Rael i Grandeubriacone wyszli na arenę. Przed nimi otworzyła się przestrzeń niemal zupełnie zapełniona jakimiś skrzyniami i gruzem. W niektórych miejscach widać było fragmenty muru. Natychmiast zaczęli się rozglądać za najlepszymi pozycjami do walki. LaCocaine wyciągnął swoją broń i powoli, najciszej jak potrafił zaczął przedzierać się na stronę wrogów. Z tej odległości ze swoimi nożami dużo nie zdziała.
   Koniec wspiął się na na wpół zburzony mur. – Jest ich pięciu. Ubrani podobnie do nas. – Krzyknął do reszty, nie przerywając obserwacji. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało. Nagle olśniło go. Z przerażeniem spojrzał na Martę. Ta właśnie zajęła pozycję i namierzyła już swój pierwszy cel. Cocaina był już kilka metrów od przeciwników. Nie widząc co zrobić Koniec wyskoczył na środek areny i zaczął machać rękoma. Było już jednak za późno. Marta słysząc zamieszanie otworzyła ogień, przeciwnicy odpowiedzieli tym samym. Zanim ktokolwiek zdarzył dowiedzieć się o co chodzi Koniec już nie żył. Potem wszystko potoczyło się szybko. Wrogie kule dosięgły LaCocaine, Rael, Grandeubriacona, Martę a na końcu Aginę.
   Walka była skończona. VanderLip rozejrzał się po polu bitwy. Poszło nawet nieźle. Sześciu wampirów z wrogiej drużyny leżało martwych. Nie obyło się bez strat, Markusss i Dagda zginęli, a Kirindark ledwie trzymał się na nogach, ale nagroda jaką zdobyli z pewnością była tego warta. Yuhii klepnął go w ramię przechodząc obok. Kierował się prosto do szaleńca, który na początku walki wyskoczył na środek areny wystawiając się na łatwy cel. Był tuż obok niego, kiedy zabrzmiał gong kończący starcie i przywracający wampiry do życia.
   Yuhii zbladł jak ściana. Przed nim w błocie leżał Koniec. Chwilę trwało zanim domyślił się co tak na prawdę miało tu miejsce. Podał rękę Końcowi i pomógł mu wstać. Reszta dołączyła do nich. Nic nie mówili, nie musieli. Ramię przy ramieniu ruszyli w stronę wyjścia. Nie odwrócili się nawet kiedy sakiewki z pieniędzmi dla zwycięzców uderzyły o ziemię.
   Na tej arenie nie było zwycięzców. Dwie drużyny Kings of Shadows ze spuszczonymi głowami wróciły do zamku. Pan Ciemności z nich zakpił, zmusił do bratobójczej walki, a jednak Beata wiedziała, że wygrali. Mimo wszystko byli rodziną i to było najważniejsze. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz już wiedziała, że przetrwają wszystko. 

czwartek, 8 listopada 2012

Alien Sex Fiend

   Zaproszenia z Alien Sex Fiend płynęły jedno za drugim i w końcu Irbis zdecydowała się z niego skorzystać. I tak Bea wysłała ją z misją poza zamek, więc wampirzyca uznała że nic się nie stanie jeśli wróci dzień lub dwa później.
   Teraz nareszcie stała pod drzwiami zamku Foga. Już trzymała rękę na dzwonku, kiedy nagle coś uderzyło ją w tył głowy. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła stojącego na przeciwko niej Markusssa. - Czego mnie bijesz? – Skrzywiła się rozmasowując ręką guza na głowie. – W ucho chcesz?
- Oj tam oj tam. Sprawdzałem czy nie śpisz. – Zaśmiał się Markusss. Irbis spojrzała na niego jak na wariata. - Wyglądam jakbym spała? – Wampir wzruszył ramionami. – Nie siedź tam za długo. – Cmoknął ją w policzek i odszedł.
   Wampirzyca wreszcie nacisnęła dzwonek i nic się nie stało. Postała pod drzwiami kilka minut, grzecznie czekając, aż ktoś jej otworzy. W końcu postanowiła wpuścić się sama. Po cichutku nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Od razu stało się jasne dlaczego nikt nie otwierał. Nie było nawet cienia szans, żeby ktokolwiek usłyszał dzwonek. W zamku panował niesamowity hałas. Irbis trochę niepewnie ruszyła jego śladem i dotarła do zamkowej tawerny. Do tej pory wydawało jej się że w Kings of Shadows zawsze jest pełno wampirów, ale życie zweryfikowało jej poglądy. W porównaniu z ASF tawerna KoS wydawała się oazą spokoju. - Witam. – Głos Irbis utonął w gwarze rozmów i awanturach. Dotarł jednak do Foga, który o dziwo uciszył to rozwrzeszczane towarzystwo. – Mamy gościa. To jest Irbis. Niektórzy już ją znają. – Zawiesił na chwilę głos i puścił oczko wampirzycy. – Ci którzy jej nie znają... No cóż. Mają pecha. – Zakończył pozostawiając wampirzycę samą sobie. Kilka główek odwróciło się ciekawie w jej stronę. Nareszcie mieli okazję na żywo zobaczyć „Mamusię”, bo właśnie takie określenie przylgnęło do niej tutaj przez te nocne spotkania z Fogo. 
   - Mamusia przyszła. – Ucieszył się potężny wampir podchodząc do wampirzycy. Irbis przechyliła głowę i przyjrzała mu się zaciekawiona. Był o ponad głowę wyższy od niej i nijak nie przypominał małego chłopca. Trochę inaczej go sobie wyobrażała. – Grycu syneczku... – Postanowiła grać swoją rolę. Śmiało podeszła do wampira wyciągnęła z kieszeni paczkę chusteczek i zaczęła wycierać mu buzię. – No dobrze już dobrze. Już jestem czysty. – Zaprotestował Grycu delikatnie wyrywając się rozbawionej wampirzycy. – Nie rób mi obciachu przy kolegach. – Udawał obrażonego czym wywołał tylko jeszcze większy uśmiech na twarzy Mamusi. – No coś Ty Mamusi się wstydzisz? – Wampirzyca zrobiła urażoną minę. Mogli by się tak jeszcze dłużej sprzeczać, ale ich uwagę odwróciła nagła awantura. 
   Basil kłócił się o coś z Elanorem. Irbis nie wiele myśląc wpakowała się między nich. – Co się tu dzieje? Spokój. Bo odeślę do pokoi albo na karnych jeżykach posadzę. – Żartobliwie pogroziła im palcem.
- Nawet nie będę tego komentować. – Rozległ się z boku poważny dziecięcy głosik. Irbis zaskoczona spojrzała na małą wampirzycę siedzącą w kącie tawerny. Była zdecydowanie młodsza od Seriki. Tak na oko miała może ze 3 latka. Za to minę miała bardzo dorosłą. Nosek lekko zadarty do góry i małe rączki butnie skrzyżowane na piersiach. – Ależ komentuj proszę. Ja chętnie posłucham. – Uśmiechnęła się Mamusia i podeszła do obrażonego maleństwa. To jednak odwróciło się do ściany, zupełnie ignorując wampirzycę. Irbis zaskoczona spojrzała na Basila, ale ten tylko wzruszył ramionami i odciągnął ją na bok. Przez chwilę szeptali między sobą i w końcu padli sobie w ramiona. Podsłuchujące wampiry zdołały tylko wyłapać coś o córci i tatusiu, ale do końca nie mogli pojąć o co w tym chodzi.
   Ani się wszyscy obejrzeli a zrobiło się naprawdę późno. – Mamusiu utulisz mnie do snu i dasz cyca? – Zapp przysiadł się do Irbis i objął ją ramieniem. Ta już miała zaprotestować, ale po jej drugiej stronie pojawił się Grycu. – Mamuś nie pozwól tylko ja mogę cyca. – Rzucił groźne spojrzenie Zappowi i zdjął jego rękę z ramienia Irbis. Wampirzyca spojrzała kątem oka na jednego a potem na drugiego synka, po czym uważnie przyjrzała się swojemu raczej płaskiemu dekoltowi. – A co ja krowa dojna? – Obruszyła się i kiwnęła głową na służącą, która natychmiast pojawiła się z dwoma butelkami mleka. – Nie po to ludzie butelki wymyślili, żeby takich chłopów cycem karmić. – Zaśmiała się i wetknęła Zappowi i Grycowi butle do otwartych buzi. – Kupię Wam pluszaki to będą Was w nocy bronić. – Rzuciła przez ramię i zniknęła w pokoju gościnnym gdzie Fogo przygotował dla niej miejsce.  
   Rano na drzwiach tawerny mieszkańcy Alien Sex Fiend znaleźli przyczepioną karteczkę:

"Świetnie się u Was bawiłam. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Buziaki dla Fogo :*
Buziaki dla Synków :*
Buziaki dla Tatusia :*

P.S. A co mi tam. Resztę też wycałuję :*

Mamusia"

sobota, 3 listopada 2012

Czarny smok...

   Czasami Pan Ciemności okazywał światu łaskę, chociaż nie zdarzało mu się to często. To był właśnie ten dzień. Rano wampiry obudziły się silniejsze i pełniejsze życia. Rozpierająca je energia znajdowała ujście w polowaniu na potwory silniejsze niż zwykle. I tylko Irbis była jakaś przygaszona. Jak cień kręciła się po zamku nie mogąc znaleźć w nim miejsca dla siebie. W końcu podjęła decyzję i wyszła nie mówiąc ani słowa. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, że ktoś podąża jej śladem. Ciemność lasu dawała schronienie tym, którzy nie chcieli by ich widziano.
   Wampirzyca straciła rachubę czasu, nie wiedziała ile zajęło jej dotarcie na Pustynię Rozpaczy. Liczyło się tylko to że nareszcie tu dotarła. Smok też już był. Piękny i potężny, czarne łuski zdawały się pochłaniać światło księżyca. Przez jeden krótki moment Irbis żałowała, że przyszła tu sama. Widok zwierzęcia sprawił, że cała pewność siebie wyparowała nagle. Nie było jednak innego wyjścia. Musiała stoczyć tę walkę.
   Zatoczyła niewielki krąg i zaatakowała smoka od tyłu wbijając zaklęte rapiery między łuski. Zwierze zawyło, ale zanim zdążyło się obrócić Irbis zniknęła w zaroślach. Smok miotał się nie mogąc zlokalizować swego przeciwnika, kiedy kolejny celny cios pozbawił go końcówki ogona. Tym razem szczęście odwróciło się od wampirzycy. Uskakując przed smoczym ogonem wpadła prosto pod jedną z opazurzonych łap. Smok ryknął triumfalnie i już miał ją pożreć, kiedy seria pocisków wbiła się w jego ciało. Korzystając z okazji dziewczyna od turlała się na bok. Myszowaty stał kilka metrów od niej. Uśmiechnęła się na jego widok. Niespodziewane wsparcie dodało jej wiary. Tym razem naprawdę mogło się udać.  
   Nie musiała długo czekać na okazję. Smok nie mogąc dosięgnąć Myszowatego wpadł w furię. Stanął na tylnych łapach szeroko rozkładając skrzydła i odsłaniając miękki brzuch. Irbis w kilka sekund znalazła się dokładnie pod smokiem i wbiła oba rapiery wprost w jego serce. Głos zamarł smokowi w gardle. Zaskoczony spojrzał z niedowierzaniem na wampirzycę. Chciał zionąć ogniem, ale zamiast niego z jego paszczy pociekła stróżka krwi. Potężne zwierzę padło martwe u stóp wampirzycy.
   Myszowaty poklepał Irbis po ramieniu – Dobra robota. – Wampirzyca uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Dziękuję. – Wampir odwrócił się i po chwili zniknął w ciemności. Irbis pochyliła się nad głową smoka i delikatnie dotknęła czarnych łusek. Tak długo czekała na ten moment, a teraz czegoś w tym wszystkim brakowało. Coś nie do końca było tak jak powinno.
   - Brawo. – Pan Ciemności siedział na boku martwego smoka z szyderczym uśmiechem na twarzy. Zeskoczył lekko na ziemię i podszedł do wampirzycy. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Nachylił się do niej. – Nie zawiedź mnie. – Wampirzyca zacisnęła pięści. – Wiesz, że tu wrócę. – Wysyczała. Władca zaśmiał się. – Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. – Odwrócił się i miał już odejść kiedy coś mu się przypomniało. – Byłbym zapomniał. – Rzucił odznakę w stronę wampirzycy i rozpłynął się w ciemności.  

piątek, 2 listopada 2012

Jubileusz Zmory.

   W tawernie zamkowej rozstawiono stoły i nawet kwiatki w wazonie na środku ktoś postawił. Szykowała się poważna uroczystość. Bea usiadła za stołem tym razem honorowe miejsce pozostawiając wolne. Na to miejsce natychmiast wpakował się Basil. Jedno ostre spojrzenie Beatki sprowadziło go na ziemię. Wstał i zniknął gdzieś na zapleczu. Tymczasem wampiry zaczęły się zbierać. Wreszcie weszła Zmorka na jej cześć rozległy się oklaski. Zaskoczona i lekko zawstydzona wampirzyca uśmiechnęła się i zajęła honorowe miejsce. Bea wstała i uciszyła gadjące wampiry. – Moi drodzy. Zebraliśmy się tutaj żeby świętować jubileusz Zmorki... – Miała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej Basil wtaczający właśnie do sali ogromną beczkę. – Sto lat Zmorka! – Zawołał i wychylił cały słoik jakiegoś płynu. – To komu nalać? – Rozejrzał się po zebranych. – Dawać słoiki. – Pierwszy słoik, a właściwie słój, wysunął się spod stołu. Basil nie wiele się zastanawiając natychmiast zapełnił go bimberkiem i już miał oddać właścicielce, kiedy Bea złapała go za rękę. – Co jak co, ale dzieci nie rozpijamy. – Podniosła obrus i wyciągnęła Serikę. Ta zrobiła obrażoną minę i usiadła w kącie cały czas uważnie obserwując kranik.
   Zabawa trwała już na całego kiedy do tawerny wpadła Irbis. – Komu polać? – Basil trochę już wstawiony wciąż obsługiwał kurek. – Ja poproszę butelkę pociągnę sobie z gwinta. - Zaśmiała się siadając za stołem. Markuss spojrzał na nią z dezaprobatą. – Bimber to się ze słoja pije.
- A no dobra... – Rozejrzała się po stole w poszukiwaniu wolnego słoika. Znalazła czystą musztardówkę i podała ją Basilowi. – Iri z gwinta to wiesz co można. – Podał jej trunek, a drugi mniejszy słoik zniknął pod stołem. Irbis nie wiedziała co można z gwinta, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Uśmiechnęła się tylko krzywo i wypiła zdrowie Zmory.
– Kultura musi być. – Ciągnął. - Uważaj bo zostaniesz uwieczniony w kronikach. – Bea puściła mu oczko, a Irbis zrobiła tylko minę niewiniątka.
   Tym czasem Markuss rozpoczął wykład odnośnie tego jak to trzeba umieć pić. Wszyscy tak się zasłuchali, że dopiero po chwili zorientowali się o przybyciu dwóch nowych biesiadników. Jacold wślizgnął się cichutko i poszedł prosto do Beaty, coś tam sobie szeptali na ucho. Jedyne co dało się z tego zrozumieć, to coś o karze i o przetrzymywaniu szamana, na co winowajca odpowiedział jakąś mętną wymówkę. Drugi wszedł pewnie i już od progu narobił hałasu. Irbis przyjrzała mu się zaciekawiona. – Kim jesteś? – Jej pytanie pozostało zawieszone w próżni. Kirindark zupełnie je zignorował.
- Basil jemu się karniak należy. – Bea na chwilę przerwała rozmowę z Jacoldem. – Się robi szefowa. – Basil nucąc nalał bimbru do garnka i podał Kirindarkowi. Ten wypił wszystko duszkiem. Nawet Basil przyglądał mu się z otwartą buzią. Otrząsnął się nieco i pomachał mu ręką przed nosem. – Widzisz mnie? – Zapytał nie do końca pewny czy przybysz będzie się jeszcze do czegoś nadawał po takim starcie. – Oczywiście, że tak. Umie się pić. – Kin podstawił garnek pod kranik.
- Szacun. Pięć litrów duszkiem... – Basil ewidentnie był pod wrażeniem. – To dawaj jeszcze po garniaku. – Wyciągnął z jakiejś szafki drugi garnek i zaczął go napełniać z entuzjazmem. - Coś czuję, że zasnę pod stołem... – Kin przełknął kolejne litry bimbru. - Nie martw się zawiniemy cię w futro z norek, będzie Ci mięciutko. Król Julian zostawił w spadku. – Basil mocno już wcięty zaczął się rozkręcać kiedy zgasiła go Julka. - Ty już lepiej nie pij.
- O Jula a kiedy przyszłaś? – Bea zaskoczona wypuściła słoik z ręki.
- Ktoś musi mieć na Was oko. – Zaśmiała się i podała Basilowi swój słoiczek. Po czym pogrążyli się w rozmowie o jakiś stykach i akumulatorach. Już robiło się romantycznie kiedy Basil beknął donośnie. – Przepraszam wymskło mi się... No i tyle z podrywu na akumulator... – Mamrotał do siebie idąc w stronę beczki. Kiedy dotarł na miejsce zorientował się, że gdzieś mu się garnek zagubił. Trochę zrozpaczony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu naczynia z którego mógłby pić.
- Może jakieś wiadro? – Podpuszczał go Kin.
- Ty to jakiś wyposzczony od tych Złodziei przyszedłeś. – Bea groźnie zmrużła oczy. – A może szpiegujesz? – Wampir zbladł i zrobiło mu się jakoś dziwnie gorąco, ale zanim zdążył zareagować towarzystwo wybuchnęło śmiechem. - Dobra ja mam sernik. Chce ktoś do tego bimberku? – Bea wyciągnęła pół blachy sernika spod stołu. Irbis aż ślinka pociekła na ten widok. Ciasto wyglądało pięknie, a pachniało jeszcze lepiej. Westchnęła tylko zrezygnowana i lekko się zataczając powędrowała do wyjścia. Po drodze zaobserwowała tylko, że Serika wciąż siedzi pod stołem i popija. Nie ma co. Idealnie dopasowała się do towarzystwa. – Dobranoc. – Rzuciała Irbis i zniknęła za drzwiami.  

Ja też chcę iść na ekspedycję...

   Było już dobrze po północy, a zamek wciąż tętnił życiem. Wampiry wchodziły, wychodziły, głośno rozmawiały, więc jak w takich warunkach mogło spać dziecko... Serika nie spała. Wyślizgnęła się ze swojego pokoju i poczłapała ubrana w pidżamkę do tawerny. Akurat kolejna grupa szykowała się do wyjścia. Serika usiadła na fotelu przy kominku i obserwowała jak wampiry kręcą się pakując sprzęt i ustalając ostatnie szczegóły. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do Beatki. Złapała za jej kurtkę i pociągnęła kilka razy. - Mogę iść z Wami? – Zapytała, kiedy wampirzyca zwróciła na nią uwagę. - Za mała jeszcze jesteś. – Bea zajęta przygotowaniami dopiero po chwili zdała sobie w pełni sprawę z sytuacji. – A właściwie to czemu Ty jeszcze nie śpisz? Szoruj do łóżka. – Mała nie dyskutowała spuściła główkę i szurając nóżkami poczłapała do drzwi. Była już w połowie drogi, kiedy zobaczyła całkiem spory plecak stojący spokojnie pod ścianą. Rozejrzała się dyskretnie czy nikt nie patrzy i szybko schowała się do środka.
   Chwilę później grupa była gotowa. Sawa złapał plecak i zarzucił go na ramię. – Mówiłem, żebyście wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy. – Jęknął uginając się pod ciężarem bagażu. – Po co nam tyle złomu? - Nikt Ci w plecaku nie grzebał. Sam go tak upchałeś. – Obruszyła się Zmora i dziobnęła plecak lufą swojej broni. Plecak jęknął. Wampiry zdezorientowane spojrzały jeden na drugiego. – Co to było? – Zdenerwowany Sawa upuścił plecak na podłogę. Wywołało to kolejny jęk. Coś w środku zaczęło się kręcić i wiercić. Wreszcie z środka wychyliła się różowa główka Seriki. – Chciałam tylko iść z Wami. – Małej zaczęła trząść się bródka. – No już dobrze. Nie płacz. – Bea wzięła ją na ręce. – Nie poobijałaś się? – Dziewczynka pokręciła główką. – To teraz idź grzecznie spać do swojego pokoju, a jak wrócimy to wszystko Ci opowiemy. Dobrze? – Mała pokiwała główką i smutna poszła prosto do swojego pokoju. Wampiry poczekały aż drzwi się za nią zatrzasnęły i nareszcie mogli wyjść.
   Droga minęła szybko i przed członkami ekspedycji otworzyła się Pajęcza Przepaść. W chwili gdy Bea przekroczyła granicę rozległo się ciche kliknięcie, a zaraz po nim wampiry usłyszały warkot. Zaniepokojone rozejrzały się dookoła, ale nic nie zauważyły. Warkot był coraz głośniejszy i wyraźnie dobiegał z góry. Chwilę później kilka metrów od nich wylądował robot.
   Wampiry dawały z siebie wszystko, ale naboje odbijały się od metalowego pancerza nie pozostawiając na jego powierzchni nawet małej rysy. Reszcie szło nieco lepiej. Ich kastety i rapiery pozostawiły kilka wgnieceń w metalowym ciele. Bea pokręciła głową zrezygnowana, taka walka zupełnie mijała się z celem. Opuściła broń i przez chwilę przyglądała się sytuacji szukając jakiegoś punktu zaczepienia. I odkryła go. Tuż obok niej Zmora z determinacją usiłowała trafić w jakiś przycisk na plecach robota, ale pojedynczy pocisk był zbyt słaby by go wcisnąć. Beata nie mając nic do stracenia dołączyła do koleżanki. Wreszcie udało się. Przycisk zabłysnął czerwonym światłem a robot zastygł w bezruchu.
   – Szybko. To nie potrwa długo. – Krzyknęła Zmora i przeładowała magazynek. Dagda, Koniec i Irbisek obeszli robota na spokojnie szukając szpar w pancerzu, które można by było wykorzystać. Nic jednak nie znaleźli. Odsunęli się więc dając możliwość wypróbowania drugiego planu. Sawa, Alukard, Bea, Zmora, Jacold i Nagisa zajęli pozycje dookoła stwora i na znak Beaty rozpoczęli ostrzał. Błysnęło i w kilku miejscach pojawiły się niewielkie pęknięcia. Wszyscy jednak zrozumieli, że nie dadzą rady. Mogli zostać i walczyć do pewnej śmierci, albo dyskretnie się wycofać. Sawa pierwszy zaczął się odwrót, reszta poszła w jego ślady i tylko jak zawsze zamotana Irbis stała i dalej gapiła się na robota zupełnie zapominając o tym co dzieje się dookoła. Alukard złapał ją za kołnierz i odciągnął. – Sama go chciałaś pokonać? – Zaśmiał się kiedy dołączyli do reszty.
   Do zamku dotarli krótko przed świtem. Po cichu otworzyli drzwi i wpadli prosto na śpiącą Serikę. – Już wróciliście? Zdobyliście odznakę? – Mała otworzyła zaspane oczka. – Mieliście mi opowiedzieć. – Wampiry westchnęły. Wzięli Serikę na ręce i poszli do tawerny. Najwyraźniej ta noc się jeszcze nie skończyła.