W tawernie zamkowej rozstawiono stoły i nawet kwiatki w wazonie na środku ktoś postawił. Szykowała się poważna uroczystość. Bea usiadła za stołem tym razem honorowe miejsce pozostawiając wolne. Na to miejsce natychmiast wpakował się Basil. Jedno ostre spojrzenie Beatki sprowadziło go na ziemię. Wstał i zniknął gdzieś na zapleczu. Tymczasem wampiry zaczęły się zbierać. Wreszcie weszła Zmorka na jej cześć rozległy się oklaski. Zaskoczona i lekko zawstydzona wampirzyca uśmiechnęła się i zajęła honorowe miejsce. Bea wstała i uciszyła gadjące wampiry. – Moi drodzy. Zebraliśmy się tutaj żeby świętować jubileusz Zmorki... – Miała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej Basil wtaczający właśnie do sali ogromną beczkę. – Sto lat Zmorka! – Zawołał i wychylił cały słoik jakiegoś płynu. – To komu nalać? – Rozejrzał się po zebranych. – Dawać słoiki. – Pierwszy słoik, a właściwie słój, wysunął się spod stołu. Basil nie wiele się zastanawiając natychmiast zapełnił go bimberkiem i już miał oddać właścicielce, kiedy Bea złapała go za rękę. – Co jak co, ale dzieci nie rozpijamy. – Podniosła obrus i wyciągnęła Serikę. Ta zrobiła obrażoną minę i usiadła w kącie cały czas uważnie obserwując kranik.
Zabawa trwała już na całego kiedy do tawerny wpadła Irbis. – Komu polać? – Basil trochę już wstawiony wciąż obsługiwał kurek. – Ja poproszę butelkę pociągnę sobie z gwinta. - Zaśmiała się siadając za stołem. Markuss spojrzał na nią z dezaprobatą. – Bimber to się ze słoja pije.
- A no dobra... – Rozejrzała się po stole w poszukiwaniu wolnego słoika. Znalazła czystą musztardówkę i podała ją Basilowi. – Iri z gwinta to wiesz co można. – Podał jej trunek, a drugi mniejszy słoik zniknął pod stołem. Irbis nie wiedziała co można z gwinta, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Uśmiechnęła się tylko krzywo i wypiła zdrowie Zmory.
– Kultura musi być. – Ciągnął.
- Uważaj bo zostaniesz uwieczniony w kronikach. – Bea puściła mu oczko, a Irbis zrobiła tylko minę niewiniątka.
Tym czasem Markuss rozpoczął wykład odnośnie tego jak to trzeba umieć pić. Wszyscy tak się zasłuchali, że dopiero po chwili zorientowali się o przybyciu dwóch nowych biesiadników. Jacold wślizgnął się cichutko i poszedł prosto do Beaty, coś tam sobie szeptali na ucho. Jedyne co dało się z tego zrozumieć, to coś o karze i o przetrzymywaniu szamana, na co winowajca odpowiedział jakąś mętną wymówkę. Drugi wszedł pewnie i już od progu narobił hałasu. Irbis przyjrzała mu się zaciekawiona. – Kim jesteś? – Jej pytanie pozostało zawieszone w próżni. Kirindark zupełnie je zignorował.
- Basil jemu się karniak należy. – Bea na chwilę przerwała rozmowę z Jacoldem. – Się robi szefowa. – Basil nucąc nalał bimbru do garnka i podał Kirindarkowi. Ten wypił wszystko duszkiem. Nawet Basil przyglądał mu się z otwartą buzią. Otrząsnął się nieco i pomachał mu ręką przed nosem. – Widzisz mnie? – Zapytał nie do końca pewny czy przybysz będzie się jeszcze do czegoś nadawał po takim starcie. – Oczywiście, że tak. Umie się pić. – Kin podstawił garnek pod kranik.
- Szacun. Pięć litrów duszkiem... – Basil ewidentnie był pod wrażeniem. – To dawaj jeszcze po garniaku. – Wyciągnął z jakiejś szafki drugi garnek i zaczął go napełniać z entuzjazmem.
- Coś czuję, że zasnę pod stołem... – Kin przełknął kolejne litry bimbru.
- Nie martw się zawiniemy cię w futro z norek, będzie Ci mięciutko. Król Julian zostawił w spadku. – Basil mocno już wcięty zaczął się rozkręcać kiedy zgasiła go Julka. - Ty już lepiej nie pij.
- O Jula a kiedy przyszłaś? – Bea zaskoczona wypuściła słoik z ręki.
- Ktoś musi mieć na Was oko. – Zaśmiała się i podała Basilowi swój słoiczek. Po czym pogrążyli się w rozmowie o jakiś stykach i akumulatorach. Już robiło się romantycznie kiedy Basil beknął donośnie. – Przepraszam wymskło mi się... No i tyle z podrywu na akumulator... – Mamrotał do siebie idąc w stronę beczki. Kiedy dotarł na miejsce zorientował się, że gdzieś mu się garnek zagubił. Trochę zrozpaczony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu naczynia z którego mógłby pić.
- Może jakieś wiadro? – Podpuszczał go Kin.
- Ty to jakiś wyposzczony od tych Złodziei przyszedłeś. – Bea groźnie zmrużła oczy. – A może szpiegujesz? – Wampir zbladł i zrobiło mu się jakoś dziwnie gorąco, ale zanim zdążył zareagować towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
- Dobra ja mam sernik. Chce ktoś do tego bimberku? – Bea wyciągnęła pół blachy sernika spod stołu. Irbis aż ślinka pociekła na ten widok. Ciasto wyglądało pięknie, a pachniało jeszcze lepiej. Westchnęła tylko zrezygnowana i lekko się zataczając powędrowała do wyjścia. Po drodze zaobserwowała tylko, że Serika wciąż siedzi pod stołem i popija. Nie ma co. Idealnie dopasowała się do towarzystwa. – Dobranoc. – Rzuciała Irbis i zniknęła za drzwiami.
W koncie sali w cieniu siedział inny wampir, samotnik znany niektórym jako Arazjel. Sączył wlany napój i nie wdawał się w zabawy z reszta grupy obserwował zawsze czujnie jak by sie czegoś obawiał. Nikt sie przez większość czasu nim nie interesował do chwili aż nie podeszła zaciekawiona Serika - kim pan jest?- spytała zaciekawiona.
OdpowiedzUsuń-Zwom mnie Arazjel- uśmiech zagościł na jego ustach- a ty kim jesteś dziecinko?
-Nie jestem juz dzieckiem zobacz jakie mam już duże kły- odsłoniła zęby żeby zaimponować nieznajomemu
-widzę, widzę - zaśmiał sie samotnik.
-jesteś nowy u nas?
- zarówno nowy jak i stary, bylem w zamku juz dawniej ale musiałem wyruszyć na wyprawę dlatego zniknolem .
- byleś na expedycij zabijać potwory - dopytywała sie zaciekawiona serika
- Nie bylem dalej poza pustynia w krainach gdzie można dużo zyskać a jeszcze więcej stracić - jego wzrok uciekł daleko w dal na wspomnienie miesięcy pielgrzymki które oderwała go od ciepłych murów zamku.
- Opowiedz proszę - nie dawała za wygrana Serika
- Innym razem - odpowiedział pociągając przez słomkę dziwny płyń z drewnianej tykwy
- a co ty pijesz
- Płyn z przeszłość - usmiechnol sie i odlał trochę o garnuszka - trzymaj, ludzie dawniej zwali to Yerba Mate
-ble, gorzkie, nie dobre - skrzywiła sie i oddala kubek
Arazjel usmiechnol sie tylko pogłaskał ja po główce i powiedział- śmigaj do stołu Beatka sernik podała jak dobrze pamiętam to zawsze byl palce lizac.
Serika odwróciła sie na piecie i momentalnie znalazła sie kolo stołu.
Bea spojrzał w cień podniosła słoik i kiwnęła głową, Arazjel odwzajemnił sie tym samym i ponownie zatopi sie w myślach.
...czas w zabawie, mijał szybko...Zapadła głeboka noc a na zamkowym dziedzińcu pośród mdlejącego światła latarni mrok rozpraszały w oknach sylwetki bawiących się beztrosko wampirów...nikt nie przeczuwał, że są obserwowani... Pośród mroku na wzgórzu nieopodal bramy zamkowej siedział znany im wampir samotnik znany jako Duch VeN... myślał czy dobrze pokierował swoim losem...6 lat tułaczki na tym padole znacznie zdystansowało go do bratania się z każdym napotkanym wampirem, wiele doświadczył i dlatego zawsze słucham sam siebie, mimo iż musiał odnaleźć się nie raz w nowych okolicznościach podróżując z jednego miasta do drugiego..
Usuń-Zazdroszczę im tej beztroski...-myśląc, słuchał krzyków i śmiechów dochodzących z tawerny, którą miał około 100 metrów przed sobą...
Nagle, za plecami pojawił się On... Dawno z nim nie rozmawiał, lecz mimo dzielących ich poglądów i wspólnych walk przeciwko sobie grzecznym tonem zapytał...
-Widzę, że i Ty spać nie możesz... i szukasz wrażeń.
Milczenie trwało niedługo...aczkolwiek głos, który usłyszał zbił go z tropu:
-To dobry moment na atak, nie na rozmowę...-aksamitny głos kobiety wampira nagle uświadomił mu, że to nie ta osoba której się spodziewał.
-Myślisz? Niech nie zmylą Cię pozory.Wampiry z miasta Kings of Shadows robią duże postępy...-odpowiedział stonowanym pewnym głosem...nadal nie wiedząc kto za nim stoi.
-Hahaha...[soczysty śmiech trwał długo] Daj spokój, dobrze wiemy, że dużo im jeszcze brakuje. Pozatym słyszałam, że werbują jakiś maluchów. Ładne mi wzmocnienie...- Szyderczy śmiech znów wydobywał się z jej zakrytych ust...
Wampir odwrócił się, i nadal nie mógł poznać Wampirzycy o smukłej sylwetce z wyśmienitym orężem...i przemówił:
-A zapomniał wół jak cielęciem był?!- wrzasnął zachrypniętym od zimnej Whisky głosem.
Wampirzyca widocznie zadygotała przez chwilę widząc jego wściekłość...On znany z impulsywnego reagowania po chwili odwrócił się i przeprosił patrząc w stronę miasta. Nie usłyszał już jednak, ani jej głosu ale też kroków...Mimo tego zaciekawiony, nie myślał już o zabawie w tawernie...
Zatopił myśli w widoku księżyca...