wtorek, 25 grudnia 2012

Wigilia w KOS


   W nocy spadł śnieg i teraz Nekropolia cała przykryta była białą kołderką śniegu. Irbis siedziała na dachu i patrzyła na zmieniający się świat. Wreszcie dzień powoli zaczął przemieniać się w noc, a na niebie błysnęła pierwsza gwiazda. Teraz już nie było wyjścia. Musiała pojawić się w zamkowej tawernie na Wigilii. Nie wypadało inaczej. Podniosła się powoli i wlazła przez małe okienko na zamkowy korytarz. Otrzepała płaszczyk ze śniegu i ruszyła do tawerny. 
   Kiedy nareszcie dotarła na miejsce byli już tam wszyscy mieszkańcy Kings Of Shadows, a także kilku gości z sąsiednich zamków. Wślizgnęła się cicho do środka i usiadła obok Eboli. Bea właśnie składała wszystkim życzenia, kiedy karp trafił Irbis w tył głowy. – Spóźniłaś się. – Pogroził jej karpiem Ebola i miał dodać coś jeszcze, ale Zmora plasnęła go karpiem po głowie. – Nie bij jej Wigilia jest... – Syknęła. – To mogła się nie spóźniać. – Skrzywił się Ebola. – Cicho bo znowu karpiem dostaniesz. – Pogroziła Zmora. Przez chwilę przekomarzali się walcząc na karpie. Więcej było z tego śmiechu niż prawdziwej walki, bo już po kilku plaśnięciach ryby zaczęły się rozpadać. W końcu sobie darowali i przyłączyli się do reszty zamku, która ściskała się i składała sobie życzenia. Ktoś nawet wyciągnął opłatek i kilka osób z zapałem się nim łamało. 
- A ja i tak nie lubię Świąt... – Mruknęła Persefona zupełnie niezadowolona, że musi brać udział w tym wszystkim.
   - Starczy tego dobrego. Zapraszam do stołu. – Beacie nareszcie udało się przekrzyczeć rozwrzeszczane towarzystwo.
   Wreszcie zasiedli do kolacji. Gokuu częstował wszystkich swoimi śledzikami, które zdecydowali się zjeść tylko nieliczni. Bea chwaliła się ciastem, które dla odmiany wszyscy chętnie zajadali. Sawa i Bai zawzięcie dyskutowali. Niestety nikt nie mógł do końca stwierdzić o co im chodzi, bo każdy gadał o czymś innym i nie słuchali się nawzajem. Po drugiej stronie stołu LaCocaina dorwał Aginę i robił jej wykład odnośnie DUKE i tego jak to z pomocą DATE KOS mogło by sobie z nimi poradzić. Skeleton z Xantax pogrążyli się w rozmowach na temat Loży.  Arahan przedstawiał tysiąc sposobów na przyrządzenie ryby, a Markuss wprowadzał Rael w szczegóły działania Frontu Wyzwolenia Szamana. Późnym wieczorem, kiedy i tak już wszyscy byli zmęczeni, Bea wysłała ich spać.
   Rano pod choinką czekały na wszystkich prezenty i o dziwo okazało się że nikt w Kings Of Shadows grzeczny nie był...

DUKE...


   Artat podał Irbis zamrożone mięso zawinięte w ściereczkę.  – Masz. Przyłóż sobie. Może nie będziesz miała siniaka. – Usiadł na przeciwko wampirzycy uważnie jej się przyglądając. Poczekał, aż usadowiła się wygodnie i przyłożyła mrożonkę do oka. – A teraz powiedz co się stało. 
- No przecież już Ci mówiłam. – Jęknęła wampirzyca.
- To powiedz jeszcze raz bo nie rozumiem... – Sapnął zniecierpliwiony Atrat.
- Alu wracał z kontroli swojego miasta, kiedy banda z DUKE go napadła. Mówię Ci... Z piętnastu ich było. No i Bea... Wiesz jaka jest nasza Bea... Złapała za fraki dwóch chłopaków od nas... Pecha mieli, że jej się pod nogi nawinęli. – Dziewczyna poprawiła się na swoim fotelu. – Oczywiście DUKE wtłukli im strasznie. Tak się wnerwiłam mówię Ci... To że chłopaki wrócili poobijani to trudno, ale żeby Beatkę tak zbić... Wyglądała jak ostatnie nieszczęście... 
- Irbis... – Artat zniecierpliwił się. – Dowiem się co Ci się stało?
- No już już... Przecież opowiadam. – Przewróciła oczami i kontynuowała. – Tak się wnerwiłam, że poszłam tam do nich. Otworzył mi Druidek. Naprawdę fajny z niego facet. Całkiem sympatyczny. Dał mi nawet trochę maści na siniaki dla Beatki. Wróciłam do zamku, a Bea w jeszcze gorszym stanie. Warga rozbita, pandy pod oczami... Dramat... Poszła się przejść i jakaś świnia z DUKE ją napadła. No to poleciałam tam znowu. Powiedziałam im co myślę. A jak wracałam De6v6il6 mnie napadł i zniszczył mój nowy płaszczyk z piór feniksa... – Chlipnęła na koniec. 
- Wariatka... – Wampir pokręcił głową i pocałował nieszczęśliwą wampirzycę w czoło.


niedziela, 25 listopada 2012

Dzień jak co dzień...

   Harab-Serapel przybył do zamku. Rozejrzał się ciekawie po korytarzu. Przesunął ręką po wąskiej półce i przyjrzał się jej uważnie. Chyba nikt tu nie sprząta, ale w końcu nie o to chodzi. Otrzepał ręce z kurzu. Gwiżdżąc wesoło doszedł do drzwi tawerny. Wygładził ubranie i wszedł odważnie do środka.
   – Witam wszystkich. Jestem tu nowy, ale mam nadzieję że współpraca będzie nam się dobrze układać. Muszę wziąć się za siebie, żeby nie zostawać w tyle za tak znamienitym towarzystwem. – Zaskoczone i rozbawione spojrzenia przerwały mu na chwilę. Opanował się jednak szybko i kontynuował. – Bea mówiła, że pomożecie mi w polowaniu na hydrę. Więc za chwilę zapraszam chętnych. – Dokończył i usiadł za stołem żeby obgadać szczegóły planowanej wyprawy. Irbis wyrwała się ze swojego miejsca. – Zdrowie nowego. – Zawołała i opróżniła kieliszek nalewki. Bea chrząknęła cicho zwracając na siebie uwagę wampirzycy. – Zauważyłaś, że to Mitdgar? – Szepnęła jej na ucho. – No pewnie. – Zaśmiała się Irbis i wróciła do swojego pysznego likierku, który w tajemniczy sposób pojawił się w jej kieliszku. 
   - Gdzie moja korona? – Król Julian wpadł do tawerny niczym błyskawica i zaczął zaglądać pod stoły. – Zginęła mi moja korona!
- Dobra. Szukamy korony Julka. Raz raz. – Zarządziła Bea, ale sama nawet się z miejsca nie ruszyła żeby królewski skarb odnaleźć. Irbis podobnie jak kilka innych wampirów dla pozoru rozejrzała się dookoła siebie. – Julek przecież masz dziesięć zapasowych. Widziałam je. – Rzuciła upychając dyskretnie coś do swojego plecaczka. 
- Nie ma co... Od dziś jesteś moją najlepszą poddaną. – Julek rzucił trochę bez sensu. Tupnął nogą kilka razy zwracając na siebie uwagę zebranych. – Uwaga będzie dekret. – Odczekał aż wszystkie rozmowy umilkły. – Kto odnajdzie moją koronę, Legendarna Doskonała Korona Prekognicji, zostanie nagrodzony. – Wyprostował się dumnie widząc, że jego słowa wywołały pożądany efekt. – Dwa tyknięcia Boskiej Stopy będzie mógł wykonać.
Bea parsknęła śmiechem rozpryskując drinka dookoła. – Uuuu Julek. Nieprędko ktoś tyknie Twoją stópkę. Masz wymagania z tą koroną... 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Król Julian

   Ostatnio Kings Of Shadows zrobiło się jakieś leniwe i nawet w tawernie wcześniej tętniącej życiem panował jakiś marazm. Zajętych było raptem kilka foteli, a znudzona obsługa ziewała dyskretnie. Wreszcie Gokuu wstał i przeciągnął się. – No pora iść zrobić kilka śledzi. – Irbis spojrzała na niego z przerażeniem. – Zamkną kolejną budkę z chińszczyzną. – Gokuu puścił uwagę mimo uszu. – A wczoraj jadłem kawior. Też dobre. – Mamrotał do siebie w drodze do drzwi. – To dzieci też jesz? – Irbis zrobiła wielkie oczy. Spoglądała to na Gokuu to na Beatkę. Ta tylko zachichotała – Kawior jest dobry. Tylko strasznie po nim suszy. – Tego już dla młodej wampirzycy było za dużo. Zerwała się ze swojego miejsca i poleciała do kibelka. Wróciła chwilę później blada jak ściana. - Co jej się stało? – Arahan zdezorientowany nie bardzo wiedział co się dzieje. Irbis klapnęła ciężko na fotelu przed kominkiem i złapała kubek z herbatą.
- Arahan za rzadko tu bywasz to nie wiesz. Gokuu robi śledzie z chińczyków. – Bea pospieszyła z wyjaśnieniami. - W Kronikach też o tym było. Szukaj pod „Możesz mnie przelecieć”.
- Co ja? Co o mnie? – Julka weszła do tawerny stukając obcasami bardzo wysokich butów. Rozejrzała się szybko trochę rozczarowana, że nie ma w tawernie całego klanu. – Poszedł by ktoś ze mną przeszukać slamsy? – Chwilę postała, poczekała, ale że nikt się nie zgłosił to poszła szukać gdzie indziej.  
   Jakiś czas później drzwi tawerny otworzyły się z hukiem. W progu stanął wampir w szkarłatnym płaszczu obszytym puchatym futrem z koroną na głowie. – Jeszcze kilku poddanych do slamsów proszonych. – Zakrzyknął i popatrzył na zebranych wyczekująco. Irbis przyglądała mu się przez chwilę. Jakiś się znajomy wydawał. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do niego. Obeszła go ostrożnie dookoła. – A kto ty jesteś?
– Wampir zrobił urażoną minę. – Jam jest Król Julian.
- Julka? – Wampirzyca cofnęła się o krok uważnie się przyglądając przybyszowi. – Czemu jesteś chłopcem...
- Jestem Król Julian wszystko mi wolno! – Julek przybrał jeszcze dziwniejszą pozę dumnie wypychając pierś do przodu. – Płeć też mogę sobie wybrać. Dziś jestem Julian jutro Julka. – Widząc totalny brak zrozumienia na twarzach zebranych odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Coś mu się jednak przypomniało bo odwrócił się, zmierzył wszystkich spojrzeniem, które zapewne miało być groźne i zawołał. – Kocmołychy jestem królem wszystko mi wolno!  

sobota, 17 listopada 2012

Smok nie żyje... - Złota Wieża.

   - Smok nie żyje. – Cinek przysiadł się do Alukarda i zagaił konspiracyjnym szeptem. – No i co? – Alukard spojrzał na niego nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. - No i moglibyśmy pójść po jego skarb. – Cinek tracił już cierpliwość. – Widziałem mapy Wolfa, wiem gdzie jest jaskinia. – Alukard przyjrzał mu się uważnie rozważając propozycję. Jakoś nie wierzył, że się tak łatwo wzbogacą. Z drugiej jednak strony można było spróbować i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. – Dobra to widzimy się za pół godziny przed zamkiem. – Stwierdził wreszcie. Chciał dodać coś jeszcze, ale Cinka już nie było.
   Pół godziny później pięcioro wampirów spotkało się pod zamkiem. Cinek skrzywił się na widok Marty, Huragana i Ciszy. Odciągnął Alu na bok – A oni tu po co?
- A tak na wszelki wypadek. – Zaśmiał się wampir i wrócił do grupy.
- To chodźmy. – Warknął niezadowolony Cinek. Szedł szybkim krokiem przed resztą. Tak jakby chciał się od nich odciąć. Kilka godzin później przeszło mu jednak i dołączył do grupy. W końcu z tego co słyszał złota było dużo, na pewno wystarczy dla wszystkich, a gdyby jakimś cudem smok ożył pomoc się przyda.
   Wejście do doliny Złotej Wieży było wąskie, a mimo to widać było przez nie błyszczącą w słońcu legendarną Złotą Wieżę. Przez kilka sekund zachwycali się tym widokiem, po czym ruszyli dalej śladami Wolfa. Tak jak on trzymali się blisko ściany i po chwili zobaczyli szczelinę. W tym miejscu Alukard przejął dowodzenie. Rola Cinka skończyła się. Wyciągnął swoją broń i ostrożnie przecisnął się przez szczelinę.
   Smok tam był i wcale nie wyglądał na martwego. Siedział dumnie wyprostowany z ogonem zawiniętym wokół góry złota. Cinek otworzył buzię z wrażenia. – Ile złota... – Marta spojrzała na niego. – Jaki wielki smok. – Poprawiła go.
   Alu wskazał wampirom kilka skalnych półek, z których jego zdaniem mieliby dogodne pozycje do strzału. Sam ostrożnie podkradł się do smoka. Cisza, który wszedł do jaskini ostatni szybko zorientował się w sytuacji i ruszył za nim. Walka nie trwała długo. Otoczony ze wszystkich stron smok nie miał szans. Alukard dobił go odcinając mu głowę. W chwili gdy smok oddawał swój ostatni oddech pojawił się Pan Ciemności. Podszedł do zakrwawionego wampira i spojrzał mu w oczy. Uśmiechnął się paskudnie. – Odznaka dla Pana. – Zakpił przypinając do kurtki Alu Odznakę Łowcy Złotych Smoków. – Gratuluję. – Syknął i jednym ruchem dłoni odesłał ich wprost do zamku. 

Bratobójcza walka

   Pan Ciemności był znudzony. Nawet cotygodniowe Areny nie zapewniały już mu takiej rozrywki jak kiedyś. Chciał czegoś więcej. Czegoś co przykuje uwagę i odpędzi nudę. Jego wzrok padł na Kings Of Shadows... Uśmiechnął się. Z pewnością ten poniedziałek zapamiętają na długo.
   LaCocaine, Markusss, Dagda, MartaSan, Rael, Agina, Koniec, Yuhii, Kirindark, VanderLip i Grandeubriacone czekali razem z pozostałymi wampirami aż Areny zostaną rozlosowane. Wreszcie do małego, ciasnego i zatłoczonego pokoju wszedł demon. Skrzywił się i z pogardą przebiegł wzrokiem po zgromadzonych wampirach. Wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę i wyczytał kilka imion. Między innymi Markusssa i LaCocaine. Wampiry natychmiast rzuciły się do drzwi. Markusss zdążył jeszcze poklepać LaCocaine po plecach, a Real pomachała wesoło do Yuhiego zanim zagoniono ich do osobnych pokoi.
   - Macie to ubrać. – Demon rzucił LaCocainie pięć identycznych uniformów. Już miał wyjść, ale Rael złapała go za rękę. – A co to za nowe obyczaje? – Jedyną odpowiedzią jaką otrzymała było lodowate spojrzenie istoty. Demon strząsnął z obrzydzeniem jej dłoń ze swego ramienia i wyszedł trzaskając drzwiami. Nie było wyjścia. Wampiry niechętnie zaczęły naciągać na swoje ubrania przyniesione kombinezony. Z trudem mogli się w nich rozpoznać. Agina wykonała kilka wymachów rękami, żeby sprawdzić czy przypadkiem te nowe wdzianka nie ograniczają ruchów, ale było jej dość wygodnie wzruszyła więc tylko ramionami. Chwilę później rozległ się gong wzywający do wyjścia i otworzyły się drzwi. Agina, LaCocaine, MartaSan, Koniec, Rael i Grandeubriacone wyszli na arenę. Przed nimi otworzyła się przestrzeń niemal zupełnie zapełniona jakimiś skrzyniami i gruzem. W niektórych miejscach widać było fragmenty muru. Natychmiast zaczęli się rozglądać za najlepszymi pozycjami do walki. LaCocaine wyciągnął swoją broń i powoli, najciszej jak potrafił zaczął przedzierać się na stronę wrogów. Z tej odległości ze swoimi nożami dużo nie zdziała.
   Koniec wspiął się na na wpół zburzony mur. – Jest ich pięciu. Ubrani podobnie do nas. – Krzyknął do reszty, nie przerywając obserwacji. Coś mu się w tym wszystkim nie podobało. Nagle olśniło go. Z przerażeniem spojrzał na Martę. Ta właśnie zajęła pozycję i namierzyła już swój pierwszy cel. Cocaina był już kilka metrów od przeciwników. Nie widząc co zrobić Koniec wyskoczył na środek areny i zaczął machać rękoma. Było już jednak za późno. Marta słysząc zamieszanie otworzyła ogień, przeciwnicy odpowiedzieli tym samym. Zanim ktokolwiek zdarzył dowiedzieć się o co chodzi Koniec już nie żył. Potem wszystko potoczyło się szybko. Wrogie kule dosięgły LaCocaine, Rael, Grandeubriacona, Martę a na końcu Aginę.
   Walka była skończona. VanderLip rozejrzał się po polu bitwy. Poszło nawet nieźle. Sześciu wampirów z wrogiej drużyny leżało martwych. Nie obyło się bez strat, Markusss i Dagda zginęli, a Kirindark ledwie trzymał się na nogach, ale nagroda jaką zdobyli z pewnością była tego warta. Yuhii klepnął go w ramię przechodząc obok. Kierował się prosto do szaleńca, który na początku walki wyskoczył na środek areny wystawiając się na łatwy cel. Był tuż obok niego, kiedy zabrzmiał gong kończący starcie i przywracający wampiry do życia.
   Yuhii zbladł jak ściana. Przed nim w błocie leżał Koniec. Chwilę trwało zanim domyślił się co tak na prawdę miało tu miejsce. Podał rękę Końcowi i pomógł mu wstać. Reszta dołączyła do nich. Nic nie mówili, nie musieli. Ramię przy ramieniu ruszyli w stronę wyjścia. Nie odwrócili się nawet kiedy sakiewki z pieniędzmi dla zwycięzców uderzyły o ziemię.
   Na tej arenie nie było zwycięzców. Dwie drużyny Kings of Shadows ze spuszczonymi głowami wróciły do zamku. Pan Ciemności z nich zakpił, zmusił do bratobójczej walki, a jednak Beata wiedziała, że wygrali. Mimo wszystko byli rodziną i to było najważniejsze. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz już wiedziała, że przetrwają wszystko. 

czwartek, 8 listopada 2012

Alien Sex Fiend

   Zaproszenia z Alien Sex Fiend płynęły jedno za drugim i w końcu Irbis zdecydowała się z niego skorzystać. I tak Bea wysłała ją z misją poza zamek, więc wampirzyca uznała że nic się nie stanie jeśli wróci dzień lub dwa później.
   Teraz nareszcie stała pod drzwiami zamku Foga. Już trzymała rękę na dzwonku, kiedy nagle coś uderzyło ją w tył głowy. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła stojącego na przeciwko niej Markusssa. - Czego mnie bijesz? – Skrzywiła się rozmasowując ręką guza na głowie. – W ucho chcesz?
- Oj tam oj tam. Sprawdzałem czy nie śpisz. – Zaśmiał się Markusss. Irbis spojrzała na niego jak na wariata. - Wyglądam jakbym spała? – Wampir wzruszył ramionami. – Nie siedź tam za długo. – Cmoknął ją w policzek i odszedł.
   Wampirzyca wreszcie nacisnęła dzwonek i nic się nie stało. Postała pod drzwiami kilka minut, grzecznie czekając, aż ktoś jej otworzy. W końcu postanowiła wpuścić się sama. Po cichutku nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Od razu stało się jasne dlaczego nikt nie otwierał. Nie było nawet cienia szans, żeby ktokolwiek usłyszał dzwonek. W zamku panował niesamowity hałas. Irbis trochę niepewnie ruszyła jego śladem i dotarła do zamkowej tawerny. Do tej pory wydawało jej się że w Kings of Shadows zawsze jest pełno wampirów, ale życie zweryfikowało jej poglądy. W porównaniu z ASF tawerna KoS wydawała się oazą spokoju. - Witam. – Głos Irbis utonął w gwarze rozmów i awanturach. Dotarł jednak do Foga, który o dziwo uciszył to rozwrzeszczane towarzystwo. – Mamy gościa. To jest Irbis. Niektórzy już ją znają. – Zawiesił na chwilę głos i puścił oczko wampirzycy. – Ci którzy jej nie znają... No cóż. Mają pecha. – Zakończył pozostawiając wampirzycę samą sobie. Kilka główek odwróciło się ciekawie w jej stronę. Nareszcie mieli okazję na żywo zobaczyć „Mamusię”, bo właśnie takie określenie przylgnęło do niej tutaj przez te nocne spotkania z Fogo. 
   - Mamusia przyszła. – Ucieszył się potężny wampir podchodząc do wampirzycy. Irbis przechyliła głowę i przyjrzała mu się zaciekawiona. Był o ponad głowę wyższy od niej i nijak nie przypominał małego chłopca. Trochę inaczej go sobie wyobrażała. – Grycu syneczku... – Postanowiła grać swoją rolę. Śmiało podeszła do wampira wyciągnęła z kieszeni paczkę chusteczek i zaczęła wycierać mu buzię. – No dobrze już dobrze. Już jestem czysty. – Zaprotestował Grycu delikatnie wyrywając się rozbawionej wampirzycy. – Nie rób mi obciachu przy kolegach. – Udawał obrażonego czym wywołał tylko jeszcze większy uśmiech na twarzy Mamusi. – No coś Ty Mamusi się wstydzisz? – Wampirzyca zrobiła urażoną minę. Mogli by się tak jeszcze dłużej sprzeczać, ale ich uwagę odwróciła nagła awantura. 
   Basil kłócił się o coś z Elanorem. Irbis nie wiele myśląc wpakowała się między nich. – Co się tu dzieje? Spokój. Bo odeślę do pokoi albo na karnych jeżykach posadzę. – Żartobliwie pogroziła im palcem.
- Nawet nie będę tego komentować. – Rozległ się z boku poważny dziecięcy głosik. Irbis zaskoczona spojrzała na małą wampirzycę siedzącą w kącie tawerny. Była zdecydowanie młodsza od Seriki. Tak na oko miała może ze 3 latka. Za to minę miała bardzo dorosłą. Nosek lekko zadarty do góry i małe rączki butnie skrzyżowane na piersiach. – Ależ komentuj proszę. Ja chętnie posłucham. – Uśmiechnęła się Mamusia i podeszła do obrażonego maleństwa. To jednak odwróciło się do ściany, zupełnie ignorując wampirzycę. Irbis zaskoczona spojrzała na Basila, ale ten tylko wzruszył ramionami i odciągnął ją na bok. Przez chwilę szeptali między sobą i w końcu padli sobie w ramiona. Podsłuchujące wampiry zdołały tylko wyłapać coś o córci i tatusiu, ale do końca nie mogli pojąć o co w tym chodzi.
   Ani się wszyscy obejrzeli a zrobiło się naprawdę późno. – Mamusiu utulisz mnie do snu i dasz cyca? – Zapp przysiadł się do Irbis i objął ją ramieniem. Ta już miała zaprotestować, ale po jej drugiej stronie pojawił się Grycu. – Mamuś nie pozwól tylko ja mogę cyca. – Rzucił groźne spojrzenie Zappowi i zdjął jego rękę z ramienia Irbis. Wampirzyca spojrzała kątem oka na jednego a potem na drugiego synka, po czym uważnie przyjrzała się swojemu raczej płaskiemu dekoltowi. – A co ja krowa dojna? – Obruszyła się i kiwnęła głową na służącą, która natychmiast pojawiła się z dwoma butelkami mleka. – Nie po to ludzie butelki wymyślili, żeby takich chłopów cycem karmić. – Zaśmiała się i wetknęła Zappowi i Grycowi butle do otwartych buzi. – Kupię Wam pluszaki to będą Was w nocy bronić. – Rzuciła przez ramię i zniknęła w pokoju gościnnym gdzie Fogo przygotował dla niej miejsce.  
   Rano na drzwiach tawerny mieszkańcy Alien Sex Fiend znaleźli przyczepioną karteczkę:

"Świetnie się u Was bawiłam. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Buziaki dla Fogo :*
Buziaki dla Synków :*
Buziaki dla Tatusia :*

P.S. A co mi tam. Resztę też wycałuję :*

Mamusia"

sobota, 3 listopada 2012

Czarny smok...

   Czasami Pan Ciemności okazywał światu łaskę, chociaż nie zdarzało mu się to często. To był właśnie ten dzień. Rano wampiry obudziły się silniejsze i pełniejsze życia. Rozpierająca je energia znajdowała ujście w polowaniu na potwory silniejsze niż zwykle. I tylko Irbis była jakaś przygaszona. Jak cień kręciła się po zamku nie mogąc znaleźć w nim miejsca dla siebie. W końcu podjęła decyzję i wyszła nie mówiąc ani słowa. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, że ktoś podąża jej śladem. Ciemność lasu dawała schronienie tym, którzy nie chcieli by ich widziano.
   Wampirzyca straciła rachubę czasu, nie wiedziała ile zajęło jej dotarcie na Pustynię Rozpaczy. Liczyło się tylko to że nareszcie tu dotarła. Smok też już był. Piękny i potężny, czarne łuski zdawały się pochłaniać światło księżyca. Przez jeden krótki moment Irbis żałowała, że przyszła tu sama. Widok zwierzęcia sprawił, że cała pewność siebie wyparowała nagle. Nie było jednak innego wyjścia. Musiała stoczyć tę walkę.
   Zatoczyła niewielki krąg i zaatakowała smoka od tyłu wbijając zaklęte rapiery między łuski. Zwierze zawyło, ale zanim zdążyło się obrócić Irbis zniknęła w zaroślach. Smok miotał się nie mogąc zlokalizować swego przeciwnika, kiedy kolejny celny cios pozbawił go końcówki ogona. Tym razem szczęście odwróciło się od wampirzycy. Uskakując przed smoczym ogonem wpadła prosto pod jedną z opazurzonych łap. Smok ryknął triumfalnie i już miał ją pożreć, kiedy seria pocisków wbiła się w jego ciało. Korzystając z okazji dziewczyna od turlała się na bok. Myszowaty stał kilka metrów od niej. Uśmiechnęła się na jego widok. Niespodziewane wsparcie dodało jej wiary. Tym razem naprawdę mogło się udać.  
   Nie musiała długo czekać na okazję. Smok nie mogąc dosięgnąć Myszowatego wpadł w furię. Stanął na tylnych łapach szeroko rozkładając skrzydła i odsłaniając miękki brzuch. Irbis w kilka sekund znalazła się dokładnie pod smokiem i wbiła oba rapiery wprost w jego serce. Głos zamarł smokowi w gardle. Zaskoczony spojrzał z niedowierzaniem na wampirzycę. Chciał zionąć ogniem, ale zamiast niego z jego paszczy pociekła stróżka krwi. Potężne zwierzę padło martwe u stóp wampirzycy.
   Myszowaty poklepał Irbis po ramieniu – Dobra robota. – Wampirzyca uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Dziękuję. – Wampir odwrócił się i po chwili zniknął w ciemności. Irbis pochyliła się nad głową smoka i delikatnie dotknęła czarnych łusek. Tak długo czekała na ten moment, a teraz czegoś w tym wszystkim brakowało. Coś nie do końca było tak jak powinno.
   - Brawo. – Pan Ciemności siedział na boku martwego smoka z szyderczym uśmiechem na twarzy. Zeskoczył lekko na ziemię i podszedł do wampirzycy. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Nachylił się do niej. – Nie zawiedź mnie. – Wampirzyca zacisnęła pięści. – Wiesz, że tu wrócę. – Wysyczała. Władca zaśmiał się. – Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. – Odwrócił się i miał już odejść kiedy coś mu się przypomniało. – Byłbym zapomniał. – Rzucił odznakę w stronę wampirzycy i rozpłynął się w ciemności.  

piątek, 2 listopada 2012

Jubileusz Zmory.

   W tawernie zamkowej rozstawiono stoły i nawet kwiatki w wazonie na środku ktoś postawił. Szykowała się poważna uroczystość. Bea usiadła za stołem tym razem honorowe miejsce pozostawiając wolne. Na to miejsce natychmiast wpakował się Basil. Jedno ostre spojrzenie Beatki sprowadziło go na ziemię. Wstał i zniknął gdzieś na zapleczu. Tymczasem wampiry zaczęły się zbierać. Wreszcie weszła Zmorka na jej cześć rozległy się oklaski. Zaskoczona i lekko zawstydzona wampirzyca uśmiechnęła się i zajęła honorowe miejsce. Bea wstała i uciszyła gadjące wampiry. – Moi drodzy. Zebraliśmy się tutaj żeby świętować jubileusz Zmorki... – Miała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej Basil wtaczający właśnie do sali ogromną beczkę. – Sto lat Zmorka! – Zawołał i wychylił cały słoik jakiegoś płynu. – To komu nalać? – Rozejrzał się po zebranych. – Dawać słoiki. – Pierwszy słoik, a właściwie słój, wysunął się spod stołu. Basil nie wiele się zastanawiając natychmiast zapełnił go bimberkiem i już miał oddać właścicielce, kiedy Bea złapała go za rękę. – Co jak co, ale dzieci nie rozpijamy. – Podniosła obrus i wyciągnęła Serikę. Ta zrobiła obrażoną minę i usiadła w kącie cały czas uważnie obserwując kranik.
   Zabawa trwała już na całego kiedy do tawerny wpadła Irbis. – Komu polać? – Basil trochę już wstawiony wciąż obsługiwał kurek. – Ja poproszę butelkę pociągnę sobie z gwinta. - Zaśmiała się siadając za stołem. Markuss spojrzał na nią z dezaprobatą. – Bimber to się ze słoja pije.
- A no dobra... – Rozejrzała się po stole w poszukiwaniu wolnego słoika. Znalazła czystą musztardówkę i podała ją Basilowi. – Iri z gwinta to wiesz co można. – Podał jej trunek, a drugi mniejszy słoik zniknął pod stołem. Irbis nie wiedziała co można z gwinta, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Uśmiechnęła się tylko krzywo i wypiła zdrowie Zmory.
– Kultura musi być. – Ciągnął. - Uważaj bo zostaniesz uwieczniony w kronikach. – Bea puściła mu oczko, a Irbis zrobiła tylko minę niewiniątka.
   Tym czasem Markuss rozpoczął wykład odnośnie tego jak to trzeba umieć pić. Wszyscy tak się zasłuchali, że dopiero po chwili zorientowali się o przybyciu dwóch nowych biesiadników. Jacold wślizgnął się cichutko i poszedł prosto do Beaty, coś tam sobie szeptali na ucho. Jedyne co dało się z tego zrozumieć, to coś o karze i o przetrzymywaniu szamana, na co winowajca odpowiedział jakąś mętną wymówkę. Drugi wszedł pewnie i już od progu narobił hałasu. Irbis przyjrzała mu się zaciekawiona. – Kim jesteś? – Jej pytanie pozostało zawieszone w próżni. Kirindark zupełnie je zignorował.
- Basil jemu się karniak należy. – Bea na chwilę przerwała rozmowę z Jacoldem. – Się robi szefowa. – Basil nucąc nalał bimbru do garnka i podał Kirindarkowi. Ten wypił wszystko duszkiem. Nawet Basil przyglądał mu się z otwartą buzią. Otrząsnął się nieco i pomachał mu ręką przed nosem. – Widzisz mnie? – Zapytał nie do końca pewny czy przybysz będzie się jeszcze do czegoś nadawał po takim starcie. – Oczywiście, że tak. Umie się pić. – Kin podstawił garnek pod kranik.
- Szacun. Pięć litrów duszkiem... – Basil ewidentnie był pod wrażeniem. – To dawaj jeszcze po garniaku. – Wyciągnął z jakiejś szafki drugi garnek i zaczął go napełniać z entuzjazmem. - Coś czuję, że zasnę pod stołem... – Kin przełknął kolejne litry bimbru. - Nie martw się zawiniemy cię w futro z norek, będzie Ci mięciutko. Król Julian zostawił w spadku. – Basil mocno już wcięty zaczął się rozkręcać kiedy zgasiła go Julka. - Ty już lepiej nie pij.
- O Jula a kiedy przyszłaś? – Bea zaskoczona wypuściła słoik z ręki.
- Ktoś musi mieć na Was oko. – Zaśmiała się i podała Basilowi swój słoiczek. Po czym pogrążyli się w rozmowie o jakiś stykach i akumulatorach. Już robiło się romantycznie kiedy Basil beknął donośnie. – Przepraszam wymskło mi się... No i tyle z podrywu na akumulator... – Mamrotał do siebie idąc w stronę beczki. Kiedy dotarł na miejsce zorientował się, że gdzieś mu się garnek zagubił. Trochę zrozpaczony rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu naczynia z którego mógłby pić.
- Może jakieś wiadro? – Podpuszczał go Kin.
- Ty to jakiś wyposzczony od tych Złodziei przyszedłeś. – Bea groźnie zmrużła oczy. – A może szpiegujesz? – Wampir zbladł i zrobiło mu się jakoś dziwnie gorąco, ale zanim zdążył zareagować towarzystwo wybuchnęło śmiechem. - Dobra ja mam sernik. Chce ktoś do tego bimberku? – Bea wyciągnęła pół blachy sernika spod stołu. Irbis aż ślinka pociekła na ten widok. Ciasto wyglądało pięknie, a pachniało jeszcze lepiej. Westchnęła tylko zrezygnowana i lekko się zataczając powędrowała do wyjścia. Po drodze zaobserwowała tylko, że Serika wciąż siedzi pod stołem i popija. Nie ma co. Idealnie dopasowała się do towarzystwa. – Dobranoc. – Rzuciała Irbis i zniknęła za drzwiami.  

Ja też chcę iść na ekspedycję...

   Było już dobrze po północy, a zamek wciąż tętnił życiem. Wampiry wchodziły, wychodziły, głośno rozmawiały, więc jak w takich warunkach mogło spać dziecko... Serika nie spała. Wyślizgnęła się ze swojego pokoju i poczłapała ubrana w pidżamkę do tawerny. Akurat kolejna grupa szykowała się do wyjścia. Serika usiadła na fotelu przy kominku i obserwowała jak wampiry kręcą się pakując sprzęt i ustalając ostatnie szczegóły. Wreszcie nie wytrzymała i podeszła do Beatki. Złapała za jej kurtkę i pociągnęła kilka razy. - Mogę iść z Wami? – Zapytała, kiedy wampirzyca zwróciła na nią uwagę. - Za mała jeszcze jesteś. – Bea zajęta przygotowaniami dopiero po chwili zdała sobie w pełni sprawę z sytuacji. – A właściwie to czemu Ty jeszcze nie śpisz? Szoruj do łóżka. – Mała nie dyskutowała spuściła główkę i szurając nóżkami poczłapała do drzwi. Była już w połowie drogi, kiedy zobaczyła całkiem spory plecak stojący spokojnie pod ścianą. Rozejrzała się dyskretnie czy nikt nie patrzy i szybko schowała się do środka.
   Chwilę później grupa była gotowa. Sawa złapał plecak i zarzucił go na ramię. – Mówiłem, żebyście wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy. – Jęknął uginając się pod ciężarem bagażu. – Po co nam tyle złomu? - Nikt Ci w plecaku nie grzebał. Sam go tak upchałeś. – Obruszyła się Zmora i dziobnęła plecak lufą swojej broni. Plecak jęknął. Wampiry zdezorientowane spojrzały jeden na drugiego. – Co to było? – Zdenerwowany Sawa upuścił plecak na podłogę. Wywołało to kolejny jęk. Coś w środku zaczęło się kręcić i wiercić. Wreszcie z środka wychyliła się różowa główka Seriki. – Chciałam tylko iść z Wami. – Małej zaczęła trząść się bródka. – No już dobrze. Nie płacz. – Bea wzięła ją na ręce. – Nie poobijałaś się? – Dziewczynka pokręciła główką. – To teraz idź grzecznie spać do swojego pokoju, a jak wrócimy to wszystko Ci opowiemy. Dobrze? – Mała pokiwała główką i smutna poszła prosto do swojego pokoju. Wampiry poczekały aż drzwi się za nią zatrzasnęły i nareszcie mogli wyjść.
   Droga minęła szybko i przed członkami ekspedycji otworzyła się Pajęcza Przepaść. W chwili gdy Bea przekroczyła granicę rozległo się ciche kliknięcie, a zaraz po nim wampiry usłyszały warkot. Zaniepokojone rozejrzały się dookoła, ale nic nie zauważyły. Warkot był coraz głośniejszy i wyraźnie dobiegał z góry. Chwilę później kilka metrów od nich wylądował robot.
   Wampiry dawały z siebie wszystko, ale naboje odbijały się od metalowego pancerza nie pozostawiając na jego powierzchni nawet małej rysy. Reszcie szło nieco lepiej. Ich kastety i rapiery pozostawiły kilka wgnieceń w metalowym ciele. Bea pokręciła głową zrezygnowana, taka walka zupełnie mijała się z celem. Opuściła broń i przez chwilę przyglądała się sytuacji szukając jakiegoś punktu zaczepienia. I odkryła go. Tuż obok niej Zmora z determinacją usiłowała trafić w jakiś przycisk na plecach robota, ale pojedynczy pocisk był zbyt słaby by go wcisnąć. Beata nie mając nic do stracenia dołączyła do koleżanki. Wreszcie udało się. Przycisk zabłysnął czerwonym światłem a robot zastygł w bezruchu.
   – Szybko. To nie potrwa długo. – Krzyknęła Zmora i przeładowała magazynek. Dagda, Koniec i Irbisek obeszli robota na spokojnie szukając szpar w pancerzu, które można by było wykorzystać. Nic jednak nie znaleźli. Odsunęli się więc dając możliwość wypróbowania drugiego planu. Sawa, Alukard, Bea, Zmora, Jacold i Nagisa zajęli pozycje dookoła stwora i na znak Beaty rozpoczęli ostrzał. Błysnęło i w kilku miejscach pojawiły się niewielkie pęknięcia. Wszyscy jednak zrozumieli, że nie dadzą rady. Mogli zostać i walczyć do pewnej śmierci, albo dyskretnie się wycofać. Sawa pierwszy zaczął się odwrót, reszta poszła w jego ślady i tylko jak zawsze zamotana Irbis stała i dalej gapiła się na robota zupełnie zapominając o tym co dzieje się dookoła. Alukard złapał ją za kołnierz i odciągnął. – Sama go chciałaś pokonać? – Zaśmiał się kiedy dołączyli do reszty.
   Do zamku dotarli krótko przed świtem. Po cichu otworzyli drzwi i wpadli prosto na śpiącą Serikę. – Już wróciliście? Zdobyliście odznakę? – Mała otworzyła zaspane oczka. – Mieliście mi opowiedzieć. – Wampiry westchnęły. Wzięli Serikę na ręce i poszli do tawerny. Najwyraźniej ta noc się jeszcze nie skończyła. 

poniedziałek, 29 października 2012

Serika...

   W sobotę spadł śnieg, a w niedzielę Mikołaj przyniósł prezenty. Z tym że Mikołaj wcale święty nie był, bo w jego roli wystąpiła Bea, a prezent był jeden. Nie ma się właściwie co dziwić, bo to jeszcze nie święta. Tak oto razem z zimą do Nekropoli zawitała wampirzyca Serika i trafiła wprost do Kings Of Shadows budząc ogólne zainteresowanie. Trudno się dziwić mała wyglądała słodko z tymi swoimi różowymi włoskami.
- To jest Serika nasze klanowe maleństwo. – Beata zaprezentowała dziecko wampirom zgromadzonym w karczmie. – Macie być dla niej mili i dbać o nią. I nie Gokuu ona jest za mała żeby uczyć ją pić. – Rozczarowany Gokuu spojrzał z wyrzutem na szefową i sam wypił zawartość butelki, którą miał właśnie podać Serice. Bea pokręciła głową z niedowierzaniem i posadziła dziecko na podłodze, żeby samo mogło się ze wszystkimi zapoznać.
   VanderLip obszedł Małą dookoła przyglądając się jej krytycznie. – I Ty się dziecku pozwoliłaś na różowo ufarbować? – Beata tylko wzruszyła ramionami. – Najwyżej się później przefarbuję. – Odezwała się Serika wprawiając wszystkich w osłupienie. – To ona już mówi? – Gokuu pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia. – Dzieci teraz szybko się rozwijają. – Odpyskowała mu Mała. Irbis szturchnęła Ebolę – Konkurencja mi rośnie. – Zaśmiała się. – Trzeba ją uzbroić po zęby. Będzie naszym Małym koksikiem. – Powiedziała już głośniej do wszystkich.
   W poniedziałek Serika wciąż jeszcze budziła duże zainteresowanie, a Irbis była pod takim wrażeniem, że nawet zapomniała narobić zamieszania jak wróciła z misji. Od razu poleciała do sypialni Małej sprawdzać czy aby nie uciekła od nich w nocy. Dziecko nie tylko nie uciekło, ale jeszcze urosło i nawet samo chodzić zaczęło. Wypróbowując swoje nowe umiejętności Mała wybrała się na spacer po zamku i mało nie została rozdeptana przez wracającego z aresztu Alukarda. - A co to za dziecko? Czyje ono jest?
- Nie moje. – Van wyparł się wszystkiego i już miał zniknąć, ale wzrok Beatki przykuł go do miejsca. - Dziecko jest nasze wspólne. Wszyscy się będę do niego dokładać. – Rzuciła gasząc wszelkie dyskusje na ten temat. Zdezorientowany Alu wpatrywał się na przemian to w Beatę to w VanderLipa. – Się pozmieniało... A tylko 3 dni mnie nie było...  

Podglądacz

   Irbis leżała sobie na łóżku w swojej własnej komnacie i czytałam książkę. Zwyczajne, leniwe niedzielne popołudnie. W zamku panowała cisza. Widać wampiry postanowiły odpocząć po sobotniej imprezce. Irbis zahaczyła tylko o połowę, ale znając Beatkę, Gokuu i VanderLipa to na pewno działo się dużo ciekawych rzeczy do później nocy, albo nawet wczesnego rana. Teraz nikt nie miał siły na żadne harce, więc panowała cisza niemal absolutna. I właśnie w tej ciszy odgłos łamanej gałązki zabrzmiał jak wystrzał armaty. Wampirzyca odłożyła książkę i zaczęła nadsłuchiwać. Nie myliła się. Tuż pod jej oknem rozległo się ciche skrzypnięcie śniegu. Najciszej jak potrafiła podeszła do okna i poczekała aż po drugiej stronie pokaże się cień podglądacza. Szybko otworzyła okno i wciągnęła go do środka.
- Nie nauczyli Cię, że nie ładnie podglądać kobiety? – Stanęła nad zaskoczonym wampirem z groźną miną. – Liczyłeś że się przebieram?  
- Oj tam zaraz nie ładnie. – Sefor szybko odzyskał panowanie nad sobą. – Następnym razem zrobię to tak, że nie zauważysz.
- Ja wszystko widzę. – Zaśmiała się i zmierzyła wampira wzrokiem. – I co ja mam teraz z Tobą zrobić...
- Najlepiej chyba jak już sobie pójdę. – Sefor wstał z podłogi. Poprawił starganą kurtkę i ruszył do drzwi. Irbis chrząknęła tylko i pokazała na okno. – Nie wchodziłeś drzwiami. – Wampir przewrócił oczami, ale nie zamierzał z nią dyskutować. Otworzył sobie okno i wszedł na parapet. – Jeszcze tu wrócę. – Puścił jej oczko i zniknął za oknem. 

sobota, 27 października 2012

Aresztowanie...

   Wrota do zamku otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zimny wiatr, a w korytarzu zatańczyło kilka płatków śniegu. Weszli nie pytając o zgodę. Dziesięciu uzbrojonych po zęby żołnierzy, a za nimi nonszalanckim krokiem szedł pan i władca tego świata, Ce. Z pogardą spojrzał na wampiry, które zaciekawione wyjrzały zobaczyć co się dzieje. Kiwnął tylko głową i czterech mężczyzn ruszyło na poszukiwania przestępców. Po chwili dwóch prowadziło już skutego kajdankami Ggmxm. Nawet nie protestował, szedł grzecznie i tylko uśmiechał się smutno. Na pytające spojrzenie Beatki odpowiedział wzruszeniem ramion. Posłał jej buziaka.
   Ce niecierpliwie tupał nogą kiedy powrót kolejnych dwóch żołnierzy przeciągał się. Ich nadejście zapowiedziały odgłosy sporej awantury zakończone głuchym uderzeniem. Zaniepokojone wampiry ruszyły sprawdzić co się dzieje, ale wrogie spojrzenia zatrzymały ich w miejscu. Wreszcie zza zakrętu wyłonili się strażnicy ciągnący szarpiącego się Alukarda. Widać było, że Alu łatwo nie dał się pojmać jeden z żołnierzy zalewał się krwią z rozbitego nosa, a drugiemu pod okiem rozkwitała potężna śliwa. Eskorta Ce widząc co się dzieje natychmiast odebrała więźnia swoim kolegom i nie byli przy tym zbyt delikatni.
   - Chwila za co ich zabieracie? – Ośmieliła się zapytać Bea. Ce nawet na nią nie spojrzał. – Przeczytaj sobie na Pręgierzu. – Rzucił niedbale i wyszedł zabierając ze sobą obu nieszczęśników i całą eskortę. Irbis, ciekawska z natury poszła pod Pręgierz zobaczyć co się stało. Jak zwykle pod tablicą stał tłum wampirów, przez który trzeba było się przeciskać. Wampirzyca westchnęła i ruszyła przed siebie. Po kilku długich minutach dotarła nareszcie do tablicy i odnalazła interesujące ją imiona.

„Ggmxm – recydywa, przebieranie się na targu – 24 dni aresztu
Alukard – zakup kurtki poniżej ceny rynkowej – 10 dni aresztu.”

   Zła zacisnęła pięści. Wyciągnęła z torebki długopis i dopisała pod spodem kilka niecenzuralnych słów pod adresem Ce, czym ściągnęła na siebie uwagę strażników. Prychnęła tylko obojętnie i odeszła stukając obcasami. Włócząc się bez celu zawędrowała do więzienia. Ggmxm leżał spokojnie na pryczy w swojej celi i patrzył obojętnie w sufit. Alu natomiast krążył po celi jak zamknięty kot. Irbis stanęła przed kratami i uśmiechnęła się do niego. Chciała coś powiedzieć, ale wampir odwrócił się i z wściekłością uderzył pięścią w ścianę. Wzruszyła, więc tylko ramionami i odeszła. 

czwartek, 25 października 2012

Możesz mnie przelecieć...

   Na drzwiach tawerny jakiś dowcipniś powiesił dość koślawy napis „Klub AA”. Markusss przyjrzał mu się uważnie usiłując przeczytać. W końcu poddał się, zapukał używając obu nóg i wszedł do środka budząc ogólne zainteresowanie. Zataczając się lekko powędrował wprost do baru, gdzie barmanka czekała już na niego z drinkiem. Uśmiechnął się na ten widok i usiadł tuż obok stołka boleśnie obijając sobie tyłek. Na sali rozległo się kilka cichych parsknięć, które Markusss stłumił jednym groźnym spojrzeniem. Wszyscy zajęli się swoimi sprawami i tylko pozornie nikt nie przyglądał się jego drugiej próbie zdobycia stołka. Tym razem już udanej.
   Irbis z powątpiewaniem przyglądała się sałatce, którą zmajstrował i teraz ze smakiem zajadał Gokuu. Ogórek kiszony, pomidor, cebula i ocet... Wzruszyła ramionami. W końcu z pewnością to lepsze niż te śledzie, które wieczorami wytwarzał z Chińczyków, a potem zjadał przy wódeczce. Pogrążona w myślach aż podskoczyła, kiedy do ich tawerny wpadł wściekły Dziku. - I co to ma być! – Wrzeszczał od progu pokazując na Króla Juliana palcem. – Tyle awantur o to, że mamy Was nie atakować. A ona się na mnie rzuciła! W moim własnym mieście.
   Julka wzruszyła tylko ramionami i pociągnęła łyk swojego kolorowego drinka. – No i co się tak awanturujesz? Możesz mnie w ramach rekompensaty przelecieć. Będę na Ciebie czekać nago u siebie w mieście za jakieś piętnaście minut. – Dopiła drinka i ruszyła do wyjścia ściągając płaszcz i rzucając go w kąt tawerny. – Wrócę tu po niego. – Puściła oczko Dzikowi.
   Chłopak spojrzał na nią nie bardzo wiedząc czy żartuje czy mówi serio. Zaczerwienił się więc tylko. – Nie trzeba. Mamy w końcu umowę. Nie będę atakował kobiety. – Syknął i wyszedł trzaskając drzwiami.
   Jula spojrzała na Szefową lekko zaskoczona. – Czy ja mu się nie podobam? – Przyjrzała się sobie krytycznie. Jedynym komentarzem Beaty na ten temat był szczery wybuch śmiechu. Julka po raz drugi wzruszyła ramionami i wróciła na swoje miejsce, aby Markusss mógł jej dalej opowiadać o swoich zakupowych planach.

piątek, 19 października 2012

Polowanie

   Noc była jasna, bezchmurna. Na niebie lśniły miliony gwiazd, a księżyc w pełni spowijał świat srebrzystym światłem. W takie noce nic się nie działo, a wszystkie miasta były widoczne jak na dłoni. Nie było mowy o jakimkolwiek ataku. Wartownik ziewając zszedł na chwile ze swojego posterunku. Dlatego nikt nie zobaczył jak dwa cienie przeskakują zamkowe ogrodzenie i znikają w otaczającym go lesie. Koty ruszyły na łowy. Las był ich domem i tej nocy objęły go we władanie. Niczym duchy bezszelestnie przeskakiwały powalone pnie i wspinały się na drzewa. Wskakiwały wprost w krąg cieni by patrzeć jak te uciekają z przestrachem. Nikt nie ośmielił się stanąć im na drodze. Tylko tutaj czuły się naprawdę dobrze.
   Jak dwa ciała kierowane jednym umysłem koty doskonale odczytywały swoje intencje i reagowały natychmiast na najdrobniejszą nawet zmianę zachowania. Dlatego kiedy tylko Puma zatrzymał się Irbis wiedziała, że w pobliżu jest ich zdobycz. Ruszyli półkolem trzymając się wiatru wiejącego im prosto w nozdrza. Zapach jelenia był wyraźny. Koty zwolniły, przykucnęły, węszyły przez chwilę, po czym ruszyły przed siebie na lekko ugiętych łapach. Wreszcie zobaczyły go. Był piękny, ogromy, jego kasztanowa sierść lśniła w blasku księżyca. Ogromne poroże zawadzało o najniższe gałęzie. Dziś z pewnością nie pójdą spać głodni. Irbis przyczaiła się w krzakach niemal pod nosem pasącego się jelenia, Puma w tym czasie zaszedł go od prawej i czekał. Kocica skoczyła, ale jelenia już tam nie było. Odskoczył i pognał wprost do czekającego już na niego drugiego kota. Puma miał więcej szczęścia, Kiedy zwierzę przebiegało obok niego wbił pazury w jego bok. Już miał ponowić atak kiedy las zamarł. Na chwilę na srebrnej tarczy księżyca pojawił się olbrzymi czarny cień. Koty już wiedziały że tej nocy zapolują na większą zdobycz. W jednej chwili zupełnie straciły zainteresowanie rannym jeleniem pozostawiając go swemu losowi i popędziły w miejsce gdzie wylądował smok.
   Byli naprawdę blisko. Każdy włosek w ich futrach aż elektryzował od magicznej aury, która otaczała smoka. Przysiedli nisko na łapach i z brzuchami dotykającymi niemal ziemi zagłębili się w cień krzewów. Był tam. Siedział na niewielkiej polanie pośród drzew, idealnie czarny zdawał się pochłaniać światło księżyca i gwiazd. Na ułamek sekundy koty wstrzymały oddech porażone pięknem istoty, którą za chwilę zamierzały zabić. Najciszej jak potrafiły zmniejszyły dystans jaki ich dzielił. Wszystkie te wysiłki były jednak bezcelowe. Smok dokładnie wiedział gdzie czają się koty i tylko czekał na ich ruch. Puma wyskoczył pierwszy. Ruda strzała w ułamku sekundy wbiła kły i pazury w grzbiet bestii. Drapiąc i gryząc rozrzucał na bok czarne łuski i ranił miękką skórę znajdującą się pod nimi. Irbis zastosowała inną taktykę. Rzucała się na smoka, zadawała kilka ciosów i odskakiwała. Tylko to przedłużyło jej życie. Rozwścieczony smok nie mogąc zrzucić Pumy ze swojego grzbietu wzbił się kilka metrów w górę i runął w dół miażdżąc kota. Chwilę później Irbis dostała się w jego łapy. Jedno silne uderzenie wysłało ją prosto w najbliższe drzewo. Smok ryknął triumfalnie i wypuścił z ogromnej paszczy kłąb dymu. Uznał walkę za skończoną. Rozłożył czarne skrzydła i odleciał w tylko sobie znanym kierunku.
   Wstawał świt kiedy koty odzyskały przytomność. Poranione, zmęczone i głodne wróciły do zamku. Z trudem pokonały wysoki mur i zaszyły się we własnych komnatach liżąc rany zarówno te fizyczne, jak i te zadane ich dumie. 

niedziela, 14 października 2012

Leniwa sobota...?

   Leniwe sobotnie popołudnie,a takie nie zdarzają się często. Żadnych awantur, nikt nie szuka ekipy na ekspedycję, nawet Bea odpuściła dzisiaj ćwiczenia. Korzystając więc z wolnego czasu większość wampirów zajęła się swoimi sprawami. W zamku panowała cisza niemal idealna. Kilka rozleniwionych mieszkańców, nie mających akurat nic lepszego do zrobienia zabłądziło do tawerny. Porozkładali się na fotelach i wsłuchiwali w płynącą z głośników muzykę lub rozmawiali cicho.
- A wiecie co to jest foch? – Alukard zagadał zgromadzone wokół niego wampirzyce.
- No co to jest? – Zainteresowała się Bea.
- Spotykają się dwie koleżanki. Jedna taka szara myszka, a druga umalowana, ubrana, super samochód itp. I ta pierwsza się pyta „Jak Ty to robisz, że Cię stać na to wszystko?” „Strzelam FOCHA” Pierwsza przemyślała sprawę i postanowiła spróbować. Następnym razem spotykają się i ta pierwsza ma wielkie limo pod okiem. „Co Ci się stało?” Zainteresowała się ta druga. „Jak to co? Strzeliłam focha. Powiedziałam, że nie będę sprzątać, gotować i prać.” Druga złapała się za głowę „Głupolu! Przecież mi chodziło o FOCHA, czyli Fachowe Obciąganie Ch...” – Wampirzyce parsknęły śmiechem.
- Dobre. Przypomnę jak któryś z panów strzeli focha. – Zaśmiała się Bea.
- Gdzie on jest? – Sielankę przerwała wściekła Agina. Tak energicznie otworzyła drzwi do tawerny, że uderzyły o ścianę i posypał się tynk. – Za chwilę będzie o jednego wampira mniej w tym klanie. Bo zabiję Arahana jak go znajdę.
- Nie zabijaj go, bo będzie o dwa wampiry mniej. – Zmartwiła się Irbis, ale Agisa już tego nie słyszała bo wyszła trzaskając drzwiami. Wampiry spojrzały na siebie zaskoczone i wróciły do swojego lenistwa. Po chwili piętro wyżej rozległ się potężny huk, a zaraz potem kilka rzeczy rozbiło się on podłogę. – Oni nam zdemolują zamek. – Gokuu z niepokojem przyglądał się sufitowi jakby miał spaść im na głowy.
- Żeby się tylko nie okazało, że trzeba będzie świeczki palić i paczki do więzienia wysyłać. – Irbis z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Dobra. Idę sprawdzić co tam się dzieje. – Gokuu był w połowie drogi do drzwi kiedy Arahan i Agina weszli objęci do tawerny.
- O żyjesz. – Irbis ucieszyła się na widok Arahana.
- Jeszcze trochę pożyje. – Agina szturchnęła Arahana biodrem. – Ale pożegnajcie się bo już niedługo.
- Nie tak łatwo mnie zabić. Twardy jestem. – Wampir puścił oczko do Irbis.
- To dobrze bo mieliśmy się napić. – Zaśmiał się Gokuu i zabrał Arahana prosto do baru, gdzie przysiedli się do butelki podanej im przez barmankę. 

sobota, 13 października 2012

Foch...

   Była zmęczona, głodna i brudna, kiedy wreszcie wróciła do zamku. To jednak nie było ważne. Śpieszyła się. Chciała nareszcie pokonać czarnego smoka, a Alukard obiecał pomoc. To była sprawa honoru. Tyle razy próbowała i za każdym razem wracała z podwiniętym ogonem. Teraz musiało się udać. Nie tracąc czasu Irbis pobiegła od razu do jego pokoju. Ten jednak zamknięty był na klucz i najwyraźniej nikogo tam nie było. Westchnęła tylko i poszła do tawerny. Na pewno siedział tam z resztą i pił. Lepiej jak go szybko znajdzie. Pijany niezbyt jej się przyda.
   Otworzyła drzwi i wpadła do środka. Tawerna była prawie pusta. Na jednej z kanap siedziała Bea z VanderLipem. Najwyraźniej byli bardzo sobą zajęci, bo zupełnie nie zwrócili na nią uwagi. Wyszła cichutko zamykając za sobą drzwi. – Gdzie on może być... – Zupełnie nie miała już pomysłu gdzie szukać. Nagle wrota zamku otworzyły się i do środka weszła rozbawiona grupa. Irbis pogrążona w swoich myślach zarejestrowała tylko Sawę, który szedł jako pierwszy. Reszty nawet nie zauważyła.
- Cześć Irbis. Już wróciłaś? – Alukard podszedł do wampirzycy i chciał się przywitać, zamiast tego napotkał jej zimny wzrok. – Fajnie że poszedłeś ze mną na czarnego. Bardzo Ci dziękuję. – Prychnęła. Spojrzał na nią zaskoczony. – To nie tak... – Próbował się wytłumaczyć, ale Irbis już nie było. Odwróciła się i odeszła. – No jak chcesz... Do zobaczenia... – Wzruszył ramionami i poszedł z resztą napić się czegoś. W końcu przecież jej przejdzie.
   Był późny wieczór. Większość wampirów siedziała w tawernie i popijała rozmaite trunki. Śmiali się, rozmawiali, niektórzy przeżywali swoje wyprawy, inni chwalili się przedmiotami znalezionymi w zamkowych lochach. W głośnikach rozbrzmiewała cicha muzyka. I właśnie wtedy weszła Irbis. Ubrana w wysokie szpilki i bardzo krótką spódniczkę ściągnęła na siebie uwagę niemal wszystkich obecnych. Przeszła przez całą salę i usiadła koło Beatki. – Nie mam z kim iść na czarnego. – Poskarżyła się. Bea zmierzyła ją wzrokiem. – Weź Urbieg. – Pusciła jej oko. Irbis niepewnie spojrzała na swojego przyszłego towarzysza podróży. W końcu zdecydowała się i podeszła. – Cześć. Pójdziesz ze mną na czarnego? – Urbi spojrzał na nią znad piwa, które właśnie pił. – Pomyślę. – Mruknął i ponownie zajął się piwem. Dziewczyna kiwnęła głową i poszła do baru zamówić sobie jakiś soczek. Była w połowie szklanki kiedy Urbi klepnął ją w ramię. – No chodź. - Naprawdę? – Aż podskoczyła z radości. – Dziękuję. – Pocałowała go w policzek i ruszyli do wyjścia. Wampir odwrócił się, puścił oczko do szefowej i otoczył Irbis ramieniem. – No chodź, chodź. – Razem opuścili tawernę. Alukard patrzył jak wychodzili i jakoś nie bardzo mu się to podobało.

Spokojnie to tylko ćwiczenia....

   Wampiry to dumne zapatrzone w siebie istoty. Rzadko zauważają świat dookoła, a już prawie zupełnie nie widzą ludzi. Rodzina Kings Of Shadows nie jest inna. Większość z nich ledwie zdaje sobie sprawę z tego, że nie mieszkają w zamku sami. Jeszcze mniej wie, że ubrania same się nie piorą, korytarze nie sprzątają, a drinki same nie wskakują na stół. Te wszystkie czynności wykonuje służba i jest jej w zamku naprawdę dużo, ale przecież nikt nie zwraca na nią uwagi...
   Plan był idealny. Bea tej nocy dała wolne całej służbie, a zamiast nich do zamku wprowadziła żołnierzy z zamku Midian. Nikt z mieszkańców Kings Of Shadows nawet nie zorientował się, że miała miejsce taka zamiana i wszyscy spokojnie zasnęli w swoich łóżkach. A raczej prawie wszyscy... Było już grubo po północy, kiedy Wolek i Ggmxm wytoczyli się z zamkowej tawerny. Szli korytarzem najciszej jak potrafili, starając się nie obudzić reszty. Szło im dobrze dopóki Wolkowi na drodze nie stanęła stara zabytkowa waza. Stolik zakołysał się, a waza z hukiem roztrzaskała się o podłogę. Nieco zdeprymowane wampiry rozejrzał się dookoła. – Hej Ty! – Zawołał Ggmxm widząc przekradający się korytarzem cień. – Posprzątaj to. – Rozkazał, po czym złapał Wolka za rękę i pociągnął wgłąb korytarza wprost na czekających już tam Stanleya i Shadow. Zanim zdążyli wyciągnąć swoją broń napastnicy powalili ich na ziemię i związali. Na szczęście waza narobiła tyle hałasu, że ze swoich pokoi zaczęły wyglądać zaciekawione wampiry. Arahan, którego komnata znajdowała się najbliżej, pierwszy ruszył do walki raniąc swoimi zaklętymi pałkami trzech obcych. Widząc kiepską sytuację kolegi Kacper rzucił mu się z pomocą i w ostatniej chwili śmiertelnie ranił podkradającego się od tyłu CelnicKa. – Dzięki. – Uśmiechnął się Arahan i zniknął w tłumie walczących. Kacper wzrokiem poszukał następnego przeciwnika. Zirael zbliżał się już do niego z mieczem w jednej dłoni i sztyletem w drugiej. Wampiry skinęły sobie głowami i rozpoczął się zabójczy taniec. Pięści Niebios z łatwością parowały ciosy. Ich siła była tak duża, że Kacper cofając się wreszcie oparł się plecami o ścianę. Teraz już nie miał innego wyjścia jak tylko zaatakować. Na ułamek sekundy stracił koncentrację i ta sekunda kosztowała go życie. Sztylet z zabójczą precyzją wbił się w jego serce.
   Tymczasem za zakrętem walka nieoczekiwanie została przerwana pojawieniem się gołego Jacolda. Irbis była właśnie zajęta unikaniem ciosów Gutola, kiedy Jacold zawinięty w ręcznik wybiegł ze swego pokoju. – Co się tu dzieje? – Wrzasnął ściągając na siebie uwagę walczących. W tym samym momencie ręcznik powoli osunął się na ziemię. Wampirzyca tak się na niego zapatrzyła, że zupełnie zapomniała o tym co się dzieje dookoła. – Irbis! – Upomniał ją Alukard. Odwróciła się w samą porę aby zobaczyć lufę akacza wymierzonego prosto w nią. Chwilę później otoczyła ją przyjemna ciemność. Alukard, który nie zdążył się uchylić przed mieczem Lorda Mariusza, dołączył do niej. Właśnie w to zamieszanie wkroczyła Bea, z niesmakiem patrząc na porażkę swoich ludzi. Pokręciła z niedowierzaniem głowę i wycelowała swe uzi w Gutola, który wciąż jeszcze stał pochylony nad ciałem Irbis, posyłając go w długą drogę do piekła. Rozejrzała. Niedaleko od niej Rotarr usiłował sobie poradzić z Anti, ale nie szło mu najlepiej. Anti nie mogąc użyć swojej broni zaczął splatać czar. Bea próbowała mu przeszkodzić. Było już jednak za późno. Magiczna błyskawica przeszyła ciało Rotarra. Bea zaklęła pod nosem i poszła zobaczyć jak radzą sobie inni.
   Nagisa do tej pory obserwowała wszystko zza uchylonych drzwi swojej sypialni. Nie bardzo mając jak włączyć się do walki. Teraz jednak okazja nadarzyła się sama. Zadowolony ze swojego zwycięstwa nad Alukardem Lord Mariusz przeszedł tuż obok jej pokoju zupełnie jej nie zauważając. Ostrożnie wysunęła lufę przez drzwi i wystrzeliła serię prosto w jego plecy. Wampir odwrócił się i padł martwy. Nad jego ciałem stał Myszowaty z dymiącym uzi w dłoni. Puścił oczko do Nagisy i zniknął za rogiem. Wampirzyca pobiegła za nim. W dwójkę mieli większe szanse na przeżycie. – Musimy dotrzeć do reszty. – Rzucił Myszowaty kiedy mijali ciała Valkirii i Aginy. Nagisa mocniej zacisnęła dłoń na broni.
   VanderLip stanął w progu pokoju i zapiął rozporek. Rozejrzał się w nadziei, że gdzieś w pobliżu jest Bea i będą mogli wrócić do środka skończyć to co zaczęli. Niestety nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku. Był za to Jacold bezskutecznie próbujący zawiązać ręcznik. VanderLip spojrzał na niego lekko zaskoczony, po czym wzruszył ramionami. – W sumie czemu nie... Niepotrzebnie traciłem czas na ubieranie się... – Przeciągnął się leniwie i ruszył ku odgłosom toczącej się walki.
   Pozostali przy życiu obrońcy zbili się w ciasną grupkę i gradem kul zasypywali pojawiających się w pobliżu wrogów. Kiedy VanderLip do nich dołączył szala zwycięstwa zdawała się przechylać na ich stronę. Od celnych strzałów Airy, Zmory, VanderLipa i Bruka śmierć poniosło czterech napastników. Bea uśmiechnęła się. Nareszcie wzięli się do roboty. VanderLip podszedł do niej i objął ją w pasie. Delikatnie ugryzł ją w szyję. – Później... – Wyszeptała. – Mnie tłum nie przeszkadza. – Zaśmiał się Van i przycisnął ją do ściany. Właśnie ten moment napastnicy wybrali na swój ostateczny atak. Nagisa, Aira, Bruk, Zmora i Vendetta zginęli pod pierwszym ostrzałem. Kolejna seria dosięgnęła VanderLipa. Bea zdąrzyła jeszcze podnieść swoje uzi i oddać kilka strzałów. Walka była już jednak przegrana, a klanu Midian nic nie mogło powstrzymać. Chwilę później kule dosięgły ją i Jacolda. Jako ostatni zginęli Bai Lang i Arahan.
- Dziękuję wszystkim za udział w ćwiczeniach. To już koniec. – Elza stanęła na środku korytarza z kpiącym uśmiechem na twarzy. – Wygląda na to że wygraliśmy.
- Nie ciesz się tak. – Warknęła Bea piorunując ją wzrokiem. – Jeszcze się odegramy.
- Nie wątpię. – Zakpiła Elza. Machnęła ręką do swoich wampirów i śmiejąc się opuścili Kings Of Shadows.
   Bea patrzyła za nią z wściekłością. – Posprzątajcie ten bałagan. – Złapała VanderLipa za rękę i pociągnęła go do swego pokoju. Dopiero kiedy drzwi się na nimi zatrzasnęły wampiry odetchnęły. Może nie będzie tak źle...

poniedziałek, 8 października 2012

Złota Wieża - Nareszcie w domu...

   Cinek już miał kłaść rękę na klamce, kiedy drzwi nagle odskoczyły i z zamku wypadł Wolf. Nie zatrzymując się złapał Irbis za rękę. - No nareszcie ile można czekać. - Zdezorientowana wampirzyca nawet nie zdążyła zareagować a już znowu była w tym przeklętym lesie. Westchnęła tylko i nie zwalniając kroku starała się jakoś doczyścić kurtkę. - Czy to naprawdę nie mogło poczekać do rana? Nawet się nie zdążyłam umyć... - Zaczęła marudzić zrównując swój krok z Wolfem. - A jak ktoś nas ubiegnie i zgarnie cały skarb? - Odezwała się Zmora biegnąca tuż za nimi. - Dokładnie tak, nie ma czasu do stracenia. - Przytaknął Wolf i jeszcze bardziej przyspieszył. Teraz już Irbis naprawdę miała problem żeby za nim nadążyć. Nie dość, że była z nich wszystkich najmniejsza, to jeszcze siniaki po walce z hydrą dawały jej się wyznaki. - A w zamku czeka na mnie ciepłe łóżeczko... - Szepnęła sama do siebie. - Jak zdobędziemy skarb kupisz sobie nowe łóżeczko. - Rozmarzona wampirzyca aż podskoczyła kiedy tuż obok niej odezwał się Arturro. Spojrzała na niego lekko urażona i spróbowała szybciej przebierać nóżkami. W końcu im szybciej dotrą na miejsce tym szybciej wrócą.
   Chwilę później ich oczom ukazało się wąskie wejście do doliny Złotej Wieży. Wolf szybko przeprowadził przez nie i skręcił w prawo trzymając się blisko skalnej ściany. Zaciekawiona Irbiska rozglądała się dookoła. Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu. Wyraźnie czuła pulsującą tu magię, a daleko przed nimi w świetle księżyca lśniła legendarna Złota Wieża, od której dolina wzięła swoją nazwę. Nagle Wolf zatrzymał się. - To tutaj... - Szepnął i zniknął w ciasnej skalnej szczelinie. Wampiry jeden po drugim podążyły za nim. Szybko okazało się, że szczelina jest wejściem do olbrzymiej jaskini wypełnionej złotem. Stanęli jak wryci. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczali, że skarb może być wielki. Przed nimi rozciągały się góry złota i szlachetnych kamieni. Pod ścianami leżały porozrzucane różnego rodzaju bronie i zbroje. - Dobra, niech każdy bierze ile zdoła i spadamy zanim wróci smok. - Zarządził Wolf i nie czekając na reakcję reszty zaczął z najbliższej sterty wybierać drogocenne kamienie. Pozostali natychmiast poszli w jego ślady. 
   Torby i plecaki zapełniały się bardzo szybko. Wolf rozpoczął przeglądanie broni porozrzucanej pod ścianami, kiedy dostrzegł rapier z rękojeścią wysadzaną kamieniami. Nie zastanawiając się długo pobiegł w jego kierunku, nie zdając sobie nawet sprawy, że ten ruch uratował go przed szponami smoka. Odwrócił się chcąc pokazać pozostałym swoją zdobycz i ujrzał olbrzymiego złotego smoka lecącego wprost na Irbis.       - Irbis! - Wrzasnął, ostrzegając towarzyszkę. Dziewczyna chciała się odwrócić, ale straciła równowagę i ześlizgnęła się z góry, którą właśnie przeszukiwała. Pechowo zza tej samej góry wychylił się Arturro  aby zobaczyć co się dzieje i nadział się wprost na rozczapirzoną w ataku łapę smoka. W całym zamieszaniu Zmora wykazała się największym opanowaniem i rzuciła na smoka czar paraliżujący. Bruk wyciągnął swojego akacza i posłał w stronę smoka serię pocisków pozbawiając go kilku ślicznych łusek i dając swoim towarzyszom czas na otrząśnięcie się z początkowego zaskoczenia. Chwilę później dołączyli do niego Zmora i Arturro.
   Irbis wygrzebała się spod lawiny złota i rzuciła się na smoka. Biła w niego rapierami próbując przebić się przez pancerz twardych łusek. Wolf radził sobie znacznie lepiej. Uderzeniem rapiera odciął potworowi końcówkę ogona. Wrzask jaki wyrwał się z płuc smoka zmusił wampiry do przerwania ataku. Irbis, Arturro, Zmora i Bruk zwinęli się w kłębek na podłodze zasłaniając dłońmi uszy. Jedynie Wolf ogarnięty jakimś szałem nie zważał na ból powodowany wrzaskiem umierającej istoty. Zamachnął się rapierem i jednym, czystym ciosem pozbawił przeciwnika głowy. Czarna jak smoła krew zalała podłogę. Oszołomione wampiry powoli zaczęły dochodzić do siebie po dobytej walce, kiedy jaskinię spowiła gęsta mgła. Przerażeni zbili się w ciasną grupę i z bronią w gotowości czekali na kolejnego przeciwnika. Po woli, tuż przed nimi mgła zaczęła gęstnieć przybierając kształt Pana Ciemności. Niemal jednocześnie padli na kolana. Nie śmiejąc nawet spojrzeć na oblicze swego władcy. - Wstań Wolfie. - Padł rozkaz, któremu nie sposób było się przeciwstawić. - Zadowoliłeś dziś swego Pana. Oto Twoja nagroda. - Demon pstryknął palcami i w tej samej chwili na piersi Wolfa pojawiła się Odznaka Łowcy Złotych Smoków. Wampir pochylił się by  obejrzeć swoją nagrodę, a kiedy ponownie podniósł wzrok znajdował się tuż przed bramą rodzinnego zamku. 
   Bruk pierwszy wstał z kolan i podszedł złożyć gratulacje dumnemu koledze. - Dobra robota. - Uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Pozostałe wampiry ściskały mu ręce, klepały go po plecach, a Irbis nawet cmoknęła go w policzek. Bez wątpienia była to jedna z najbardziej udanych wypraw...

niedziela, 7 października 2012

Wielki Step... Trudnej nocy ciąg dalszy...

   Kiedy tylko Irbis opuściła bezpieczne mury zamku Kings Of Shadows otoczył ją potężny, złowrogi las. Za dnia było to miejsce niezbyt przyjemne, ale dopiero w nocy stawało się naprawdę przerażające. Dziwne, nieludzkie cienie tańczyły między drzewami, powoli otaczając śmiałka który wszedł na ich terytorium. Z wysokich koron drzew dobiegały dźwięki, które w ludziach i wampirach budziły zimny, pierwotny strach. Mimo iż wampirzyca starała się zachować zimną krew wkrótce zaczęła biec. Byle jak najszybciej dotrzeć do Ciszy i wreszcie wydostać się z tego upiornego miejsca. Kilka razy wydawało jej się, że słyszy między drzewami śmiech przyjaciół. Jednak była to tylko kolejna sztuczka lasu mająca zwabić wędrowca w jakąś upiorną pułapkę. Irbis wolała się nad tym nie zastanawiać. Teraz znów usłyszała wesoły śmiech. Zatrzymała się na chwilę nadsłuchując. Tym razem to musieli być oni. Źródło głosów znajdowało się gdzieś przed nią. Na wszelki wypadek jednak wyciągnęła swoje rapiery i powoli, najciszej jak potrafiła ruszyła w ich stronę. Słowa nie są wstanie opisać jak wielka była jej ulga kiedy zza drzew wyłoniły się znajome sylwetki. Natychmiast schowała rapiery do pochew i potykając się popędziła do przyjaciół.  
- Hej. Spokojnie nikt Cię przecież nie goni. - Zaśmiał się Cisza na widok przerażonej wampirzycy. Jedyną odpowiedzią jaką uzyskał był piorunujący wzrok Irbis. - Słowo daję pierwszy raz widzę wampira który boi się ciemności... - Mruknął do siebie i poprowadził drużynę prosto w stronę Wielkiego Stepu.
   Las skończył się równie gwałtownie jak się zaczął ustępując miejsca porośniętemu trawą stepowi. Cisza zaśmiał się kpiąco. - To będzie łatwe. - Śmiało ruszył wprost na równinę. Reszta wymieniła między sobą kpiące uśmieszki i ruszyła za nim. Tylko Agina została lekko z tyłu jej wampirzy instynkt alarmował, że w tej ciszy nie wszystko jest w porządku. W końcu i ona rozglądając się na boki weszła ostrożnie na trawę. Te kilka sekund zwłoki pozwoliły jej uniknąć pierwszego ataku hydry, która nagle wyłoniła się zza kępy szczególnie wysokiej trawy. Wampirzyca w ostatniej chwili odskoczyła w bok przed jedną z zabójczych głów. Kątem oka zobaczyła jak dwie pozostałe zatapiają swoje kły w ciele Ciszy. Potwór już miał zaatakować Aginę ponownie, kiedy jeden z rapierów Irbis trafił go w długą szyję. Hydra syknęła rozwścieczona skupiając na Irbisce całą swoją uwagę. Ten moment właśnie wykorzystał Cinek do rzucenia czaru. Hydra zastygła w bezruchu, a wampiry rzuciły się na nią jak wściekłe psy. Irbis okładała ją swymi ostrzami, a Cinek z Aginą rozpoczęli ostrzał.
   Kule raz po raz przebijały grubą skórę, żadna jednak nie okazała się śmiertelna... Spanikowane wampiry traciły koncentrację i wreszcie czar został złamany. Głowy z prędkością błyskawicy wystrzeliły w stronę napastników. Dwie z nich dosięgły Irbis powalając ją na ziemię. - Uważaj! -Wrzasnął Cinek. Chwilę później zdał sobie sprawę z tego jak wielki był to błąd. Wszystkie trzy głowy zaatakowały go równocześnie. Dla niego walka już się skończyła. Osamotniona i przerażona Agina próbowała jeszcze strzelać, ale ręce tak jej się trzęsły, że tylko kilka kul trafiło w cel...
   Walka była skończona. Cztery wampiry leżały na ziemi bez ruchu czekając aż hydra znudzi się krążeniem między nimi i odejdzie. Minuty ciągnęły się niczym godziny. Wreszcie potwór zainteresował się czymś innym i oddalił się od pobojowiska. Nie czekając dłużej wampiry poderwały się do biegu. Zatrzymali się dopiero tuż przed bramą wejściową zamku. Otrząsnęli się z błota. Popoprawiali ubłocone, stargane ubrania i po cichutku postanowili wślizgnąć się do środka. 

sobota, 6 października 2012

Trudna noc...

   Wieczór powoli zamieniał się w noc pogrążając zamek w ciemności. Większość wampirów już spała i tylko nieliczne nocne marki kręciły się jeszcze po korytarzach. W sali narad przed kominkiem, pochylony nad mapą siedział Wolf. Mamrotał coś do siebie pod nosem, nagle zerwał się z miejsca i zaczął gorączkowo pakować swoje rzeczy. Irbis do tej pory pogrążona w lekturze spojrzała na niego zaciekawiona. - Co robisz? - Zapytała zupełnie tracąc ochotę na dalsze czytanie. Wolf chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest sam w pokoju. - Idę po skarb złotego smoka. Idziesz ze mną? - Oczy młodej wampirzycy rozszerzyły się w podnieceniu. Oczami wyobraźni już widziała góry złota czekające na nich w jakiejś jaskini. - Pewnie! - Zawołała i nie czekając na odpowiedź poleciała się pakować.
   Irbis właśnie próbowała upchnąć do swojego plecaczka jeszcze jedną torbę na skarby kiedy do drzwi jej komnaty zapukał Wolf. Natychmiast rzuciła się by je otworzyć, przewracając po drodze krzesło. - Już jestem gotowa. Możemy iść. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Chciałem Ci tylko powiedzieć, że jednak nie idziemy dzisiaj. Wiesz Cisza postawił hydrę - Zaczął się tłumaczyć Wolf. - Więc raczej nie znajdę chętnych żeby z nami poszli. Jutro pójdziemy. - Dodał widząc rozczarowaną minę dziewczyny.
- No tak, tak masz rację to jutro pójdziemy. - Uśmiechnęła się smutno i zniknęła we wnętrzu pokoju. Wolf nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić wrócił do sali wspólnej i znowu zatopił się w mapach.
   Jakąś godzinę później Irbis wyszła ze swojego pokoju i smętnie kręciła się po korytarzach szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Ostatecznie zdecydowała wejść do zamkowej karczmy, tam zawsze dużo się działo i nawet w środku nocy można było z kimś pogadać. Zamówiła sobie soczek i usiadła przysłuchując się lekko już podpitemu towarzystwu. Wystarczyła chwila żeby wsiąkła bez reszty, nie zauważyła nawet, że Alukard jej się przypatruje od dłuższego czasu. - A co Ty tu robisz? - Odezwał się, a na sali momentalnie zapadła cisza. - Za dużo pieniędzy masz? Szoruj z Ciszą na hydrę.
- Ale... - Chciała zaprotestować, ale Alukard nawet nie dał jej zacząć. - Żadne ale. Leć to jeszcze ich dogonisz.
Widząc, że nie ma innego wyjścia Irbis złapała swoją kurtkę i poleciała szukać Ciszy. Ledwie zamknęły się za nią drzwi do karczmy wpadł Wolf. - Gdzie jest Irbis? Jednak idę poszukać tego skarbu. - Wydyszał rozglądając się po wnętrzu.
- Siadaj. Właśnie poleciała z Ciszą szukać hydry. - Rzucił ktoś z tłumu, po czym wszyscy wrócili do rozmowy. Wolf posiedział chwilę. Pomyślał. - Trudno pójdę sam. - Stwierdził i ruszył w stronę wyjścia.
- Poczekaj idę z Tobą - Zmora leniwie podniosła się ze swojego miejsca i poszła szukać swojej broni.
- W sumie to może i ja bym się ruszył... - Arturro zamyślił się nad niedokończonym piwem, po czym dopił je szybko i ruszył za pozostałą dwójką.
- Tylko poczekajcie na Irbis! - Krzyknęła za nimi Bea oglądając podanego jej właśnie przez służącą drinka. - To o czym myśmy mówili? - Zapytała siedzącego najbliżej siebie wampira, ten jednak zdezorientowany wzruszył ramionami...  

Skorupia Pustynia

   Dzień był pochmurny. Ciężkie sino niebieskie niebo wisiało nad zamkiem, kiedy Sawa rozpoczął przygotowania do ekspedycji. Kręcił się po dziedzińcu rozklejając plakaty i od czasu do czasu pukając do drzwi niektórych klanowiczów. Irbis przyglądała się temu wszystkiemu z okien swojego pokoju. Z jednej strony chciałaby z nimi pójść, a z drugiej, bała się że będzie tylko zawadzać. Kręciła się po pokoju nie wiedząc co zrobić. Tymczasem na dziedzińcu zbierał się coraz większy tłum chętnych. - A co mi tam i tak mnie pewnie nie zabiorą... - mruknęła. Złapała swoją kurtkę, poprawiła rapiery i poleciała na plac. Niektórzy zerkali na nią z zaciekawieniem, inni uśmiechali się pod nosem. Irbis naciągnęła kaptur chowając twarz w jego cieniu. Przynajmniej teraz nikt jej nie widział. Czekała razem z innymi.... 
   W końcu Sawa wyszedł na środek. - No dobra... - Zaczął i uważnie przyjrzał się zebranym. - Kopidol, Ggmxm, Arahan, Skeleton, Kacper, Brahmaparus, Bloody Baron, Jacold, Alukard, Valkiria i... - zawahał się przez chwilę - No chodź Irbis. - Dziewczyna rozejrzała się trochę niepewnie i dołączyła do grupy. Alukard poklepał ją po ramieniu. - Uszy do góry. - Wyszeptał, kiedy drużyna zbierała swój ekwipunek. Chwilę później byli już w drodze.
   Nieśmiałe promienie jesiennego słońca przedzierały się przez chmury, kiedy wreszcie dotarli na Skorupią Pustynię. Sawa pierwszy dostrzegł ogromnego bazyliszka i nie czekając na resztę postanowił zaskoczyć bestię. Potwór nawet nie zorientował się kiedy w jego głowę raz po raz uderzały zaklęte pałki. Otępnienie potwora nie trwało jednak długo. W jego polu widzenia pojawiło się trzech wrogów. Zamachnął się potężnymi łapami próbując dosięgnąć Irbis i Ggmxm. Oboje widząc zbliżające się łapy uskoczyli w bok unikając poranienia. Niestety Baron biegnący tuż za dziewczyną nie zdążył się w porę uchylić i ostre jak brzytwy pazury rozerwały jego ramię. Bazyliszek szykował się już do kolejnego ataku na niego. W samą porę jednak do akcji wkroczyli Arahan, Kacper i Skeleton skutecznie odwracając jego uwagę.
   Sztylety, topory i niebiańskie pięści w szaleńczym rytmie wbijały się w ciało gada. W tym czasie Alukrad, Kopidoł, Brahmaparus, Jacold i Valkiria rozpoczęli ostrzeliwanie potwora. Wśród świszczących nad głowami kul Irbis i Ggmxm pozbierali się i również rzucili do ataku. Wampiry obsiadły potwora i wydawało się im już że walka jest wygrana kiedy nagle Kopidol i Baron zamarli w bezruchu. - Cholera... - Syknął Sawa. - Uważajcie na jego oczy. - Wrzasnął.
   Irbis zaszła tym czasem potwora od tyłu i swoimi rapierami usiłowała trafić w potężny ogon. Wreszcie udało się wbić w niego broń. Uśmiechnęła się pod nosem i był to jej ostatni uśmiech w tej walce. Zraniony gad odwrócił się nagle i jednym potężnym uderzeniem łapy posłał Irbiskę prosto w skały. Jęknęła i osunęła się nieprzytomna na ziemię. Baron rzucił się jej z pomocą i stał się kolejną ofiarą potwora. Wściekły bazyliszek przycisnął wampira do ściany pozbawiając tchu i przytomności. Pozostali widząc co się dzieje zmobilizowali swe siły i z większą zaciekłością rzucili się do walki. Świszczały kule, fruwały ostrza. Z każdą chwilą bazyliszek tracił coraz więcej krwi. Z każdym ciosem uchodziło z niego życie. Zawył rozpaczliwie i rzucił się przed siebie roztrącając wampiry łapami. Najwyraźniej postanowił zabrać ze sobą tak wielu wrogów ilu się da. Alukard, Kacper, Kopidol i Ggmxm oberwali najmocniej odczołgali się więc na bok oddajac pole walki tym którzy jeszcze byli w stanie. Skeleton korzystając z zamieszania wlazł na niewielkie wzgórze i skoczył na potwora rozłupując mu czaszkę na pół. Bazyliszek spojrzał na niego z wściekłością. Zrobił kilka chwiejnych kroków i padł martwy...
   Zmęczone wampiry pozbierały swych rannych towarzyszy i usiedli plecami opierając się o potężne cielsko. Czekała ich jeszcze długa droga powrotna...

Nowy Dom

   Kiedy po raz pierwszy otworzyłam oczy nie przypuszczałam nawet jak wielki jest ten nowy świat. Dziś, kiedy właśnie mija 6 lat mego istnienia tutaj, wciąż jeszcze nie wpełni zdaję sobie sprawę z jego ogromu. Nekropolia dalej jest dla mnie nieznanym lądem , gdzie przeszłość znika we mgle zapomnienia, a przyszłość drży w obawie przed nieznanym. A musicie wiedzieć, że los tutaj jest bardzo kapryśny...
   Z Dworu Blackwood, gdzie się narodziłam trafiłam na statek Ye Old Nick dowodzony przez kapitana Raladana. Przygód z nim i jego załogą przeżytych nie sposób opisać. Stali się moją rodziną na długie lata, które jednak minęły zbyt szybko. Mój przybrany Ojciec opuścił Nekropolię nie wiedząc, że skazuje nas na zagładę. Jakiś czas dryfowaliśmy bez celu, aż w końcu nasz ukochany Ye Old Nick zatonął, a nas, rozbitków, zimne fale wyrzuciły na brzeg. Tak oto zaczęła się moją wędrówka... Wędrówka, która od samego początku prowadziła mnie do miejsca w którym teraz jestem.
    Kings of Shadows - oto mój nowy dom, oto moja nowa rodzina. Tu kończy się moja samotna podróż i rozpoczyna nowa, wielka przygoda. Pod przewodnictwem wampirzycy Bea, z tyloma wielkimi wojownikami u boku po raz pierwszy od zatonięcia Ye Old Nick nie boję się tego co przyniesie przyszłość...